Paul Auster: "Księżycowy pałac"

Okładka
"Zawczasu wybrał książki do lektury, dokładnie wiedział, czego chce słuchać. Czytanie było nie tyle formą relaksu, ile dążeniem do celu, upartym zgłębianiem pewnych wyraźnie i wąsko zakreślonych dziedzin. Nie wyjaśniało to wprawdzie kierujących nim motywów, ale przedsięwzięcie nabrało przynajmniej sensu. Pierwsze książki dotyczyły podróży, najczęściej wypraw w nieznane i odkrywania nowych lądów. Rozpoczęliśmy od świętego Brendana i Johna de Mandeville'a, po czym przeszliśmy do Kolumba, Cabezy de Vaki i Thomasa Harriota. Czytaliśmy wyjątki z Podróży po Pustyni Arabskiej Doughty'ego, przebrnęliśmy przez całego Johna Wesleya Powella opowiadającego o swej ekspedycji kartograficznej rzeką Kolorado, a skończyliśmy na kilku osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych zbiorach wspomnień z niewoli, konkretnie na relacjach białych osadników, których pojmali Indianie. Wszystko to bardzo mnie ciekawiło, a kiedy już mój głos przywykł do długotrwałego wysiłku, rozwinąłem nawet nie najgorszy styl lektorski. O powodzeniu przesądzała klarowność przekazu ustnego, która z kolei zależała od modulacji głosu, subtelnych zawieszeń i nieugiętego podążania wzrokiem za słowami na stronie. Pony nieczęsto wypowiadał komentarze w trakcie mego czytania, ale po wydawanych przez niego odgłosach przy szczególnie zagmatwanych albo ekscytujących akapitach wiedziałem, że pilnie słucha. To właśnie podczas tych posiedzeń z książką w ręku czułem największą między nami harmonię, ale rychło przekonałem się, że nie należy brać jego milkliwego skupienia za wyraz życzliwości. Po trzeciej czy czwartej książce podróżniczej zasugerowałem zdawkowo, że być może przyjemność sprawiłoby mu wysłuchanie paru stron o podróży Cyrana na Księżyc.
- Zachowaj swoje pomysły dla siebie, chłopcze - odwarknął. — Jeżeli będę chciał poznać twe zdanie, to zapytam.
W salonie, pod ścianą naprzeciw drzwi, prężyła się aż po sufit biblioteczka. Nie wiem, ile książek mieściły półki, ale myślę, że przynajmniej pięćset lub sześćset, może nawet tysiąc. Pony  najwyraźniej wiedział dokładnie, gdzie stoi każda z nich, bo kiedy nadchodziła pora, by otworzyć nową, wskazywał mi bezbłędnie miejsce.
-  Druga półka - mówił - dwunasta, może piętnasta z lewej. Lewis i Clark. Czerwona, w płóciennej oprawie.
Nigdy się nie pomylił i gdy tak mnożyły się dowody tężyzny jego pamięci, byłem pod coraz większym wrażeniem. Pewnego razu zapytałem go, czy jest mu znany system zapamiętywania Cycerona i Raniona Lulla, ale zbył moje pytanie machnięciem ręki.
-  Tego nie można się nauczyć - rzekł. - To talent, z którym człowiek się rodzi, dar natury. - Urwał na chwilę, po czym mówił dalej szelmowskim, drwiącym tonem: - A skąd wiesz, że pamiętam, gdzie są wszystkie książki? Zastanów się. Może wczołguję się tu nocą i przestawiam je, gdy ty smacznie śpisz? Albo zmieniam porządek telepatycznie, gdy odwracasz się plecami? No, młody człowieku?
Potraktowałem to jako pytanie retoryczne i nie powiedziałem nic, nie chcąc się spierać."

Paul Auster: "Księżycowy pałac". Noir Sur Blanc, Warszawa 1997, 256 s., tłum Robert Sudół

Komentarze