Pół wieku później - funt winogron zamiast kwiatów

Okładka
WINOGRONA

Pani Krysiu Miła!

To miało być przeczytane na promocji Pani książki "Jaroszewska - Legenda teatru", ale za dużo by było Kęstowicza - przy Jaroszewskiej i Zbijewskiej! Przekazuję więc te gryzmoły na pierwszym naszym spotkaniu w Osiedlu Ostrobramskim
 wdzięczny Zygmunt K.

Przede wszystkim chciałem podziękować Autorce tej książki, że zechciała powierzyć mi prowadzenie tego wieczoru.
Ale nie byłbym aktorem, żebym nie zaczął od siebie, właściwie od pewnego długu wdzięczności, który winien jestem od pół wieku królewskiemu Miastu Kraków, a właściwie jednej z ówczesnych mieszkanek tego grodu.
Rzecz w tym, że ani owo miasto, ani owa mieszkanka, nie mają o tym pojęcia, że dziś właśnie będę miał okazję wywiązać się z tego długu, który przez tyle lat leżał mi na sercu.

A było to pokrótce tak:


Dyrektor Aleksander Rodziewicz zaangażował mnie od ówczesnego Teatru "Scala" [róg Krupniczej i Sienkiewicza]... Potrzebował akurat młodego człowieka do roli  a m a n t a  w sztuce "Walący się dom" Marii Mrozowicz-Szczepkowskiej.
Przypadek chciał, że właśnie, tuż po wojnie, tak zwanych amantów pozostało w Polsce niewielu, więc padło na mnie - prowincjonalnego aktora z Białegostoku, który wraz z grupą aktorów wileńskich przybył w 1945 do tego miasta.
Kraków był wtedy największym ośrodkiem teatralnym Polski i jechałem tam dosłownie z duszą na ramieniu, tym bardziej, że jeszcze w Wilnie przestrzegała mnie Stanisława Perzanowska: "... Jak nie pozbędziesz się swego kresowego akcentu... to się lepiej nie pokazuj w Świętej Galilei, bo cię tam zjedzą..."
Zaczęły się próby... wszyscy koledzy krakowscy byli bardzo serdeczni. A ja - ciągle z duszą na ramieniu, żeby nie wyjechać, broń Boże, z tym wileńskim akcentem...
Dowiedział się Stanisław Witold Balicki, naczelny redaktor "Dziennika Polskiego", że ten nowy nabytek w "Scali" jest taki jakiś spięty, nie może sobie dać rady z nowym, krakowskim otoczeniem... Zaprosił więc mnie na spotkanie z krakowską młodzieżą... "Porozmawia pan z nimi... powie jakiś wierszyk..." No więc - spotkaliśmy się w jakiejś sali szkolnej: krakowska młodzież i wileński aktor z duszą i... "akcentem" na ramieniu... Był Balicki, kilku dziennikarzy oraz zaproszonych literatów.
Mówię wiersz Wierzyńskiego od tygodnia "kontrolowany..." sylaba po sylabie... Zdawałoby się - bez śladu wileńskiego akcentu... Jestem już przy końcowych strofach:

Dziewczęta mają osiemnaście
Dzisiaj na mokrych wargach lat!...
Cieszę się niemi i młodnieję...
I wszystkim jestem pan i swat!

Zda się - nie żyję jestem  ż y t y!
I myślę chyba wciąż na wspak
Niemądrej głowie, którą kiwam... kiwam...
I wszędzie mówię tak:

Bez żadnych  a l e, moi złoci!!!
Jakim sposobem?... Po co... Kto!?...
Znamy się wszyscy osobiście
I słońce świeci... nie ma co!

I tak najlepiej... najszczęśliwiej!
Wielkie  n i c - da największą treść!
Kupimy sobie funt winogron
I śmiejąc się - będziemy jeść!

Poniosło mnie i ... zapomniałem o akcencie... A to "najlepiej" wyszło zupełnie po  w i l e ń s k u...

No i brawa... Ale przede wszystkim - wielki śmiech całej sali... Patrzę na lewo i na prawo, a młodzież śmieje się jak najęta... Podchodzę do pierwszej z brzegu panienki o pięknych, roześmianych oczach... - Z czego się państwo śmiejecie? Z mojego akcentu? - "Z jakiego pańskiego akcentu?! - Z pańskich winogron!!! Nigdzie Pan ich w Krakowie nie kupi... nawet cukier jest na  k a r t k i".
Odetchnąłem i obiecałem sobie w duchu, że kiedyś tej krakowskiej pannie powiem ten wierszyk i zamiast kwiatów kupię jej funt  w i n o g r o n!!!
I śmiejąc się, będziemy je jeść!!!
Z.K.*


* Z listu do Pani K.Z. z grudnia '94, opublikowanego w zbiorze: Zygmunt Kęstowicz: Na obrotowej scenie życia. Listy pana Z.K. do pani K.Z. [Wprowadzenie napisane przez Krystynę Zbijewską wyjaśnia inicjały Pani K.Z.] Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2002, s. 92-94

Zygmunt Kęstowicz ( 24 stycznia 1921 - 14 marca 2007)

Komentarze