![]() |
Okładka |
" ... Wiesz, jaki naród na świecie jest najbardziej twardy i
który ma duszę wyziębłą i nieużytą?
- Wiem, Anglicy.
- Tak, oni. Otóż raz, kiedy wielka mgła opadła, znalazłem
się w Anglii, wesoły, wędrowny promyk. Tam spotkałem Anglika, który miał dobrą
twarz i wesołą brodę. Podobał mi się, więc przez jego oczy wszedłem w jego
duszę. Stało się coś niesłychanego. Ten człowiek stał się tak dobry, tak
cudownie dobry, jak gdyby nigdy nie był Anglikiem. Mówił tak słodko, że ludzie,
że nawet Anglicy mieli łzy w oczach. Ja to sprawiłem!
![]() |
Karol Dickens |
- Któż to był taki?
- Już umarł! Nazywał się Karol Dickens. Umiał rozmawiać
nawet ze świerszczem, nawet z imbrykiem pełnym wody. Ogromnie go lubiłem.
- Przyznaję, że pięknie uczyniłeś.
- Bardziej jeszcze lubiłem jednak innego człowieka.
Pochodził on z twojego kraju. Kochałem jego, a on kochał mnie. Ogrzałem każde
jego słowo tak, że każde było do mnie podobne. O, jak cudowne serce miał ten
człowiek! W duszy jego miałem gniazdko, jak ptak.
![]() |
Bolesław Prus |
- Mów, mów… jak się nazywał?
- Bolesław Prus… Cóż to, uśmiechnąłeś się z
rozrzewnieniem?
- Wszystko jedno… Znałeś jeszcze kogoś podobnego?
- O, wielu, wielu znałem takich ludzi. Ale tych dwóch
najbardziej chyba lubiłem. Ach! Przypominam sobie… Jeszcze jednego kochałem.
Pisał książki. Ja siadywałem mu wtedy na czole albo na oczach, albo na jego
ramieniu i po obsadce pióra spływałem na papier. On się uśmiechał i piórem
rozprowadzał mnie po białych karteczkach. Jak to on się nazywał? Aha! Edmund
Amicis… Tak, tak się nazywał.
![]() |
Edmondo de Amicis |
- Amicis!… I on cię kochał?
- Bardzo!
- I to ty pisałeś z nim te książki?
- Ja nie, ja nie umiem. Ja tylko czyniłem jasność dookoła
albo ich zmęczone i smutne oczy ocierałem łagodnie, aby nie było na nich smutnego
spojrzenia. Nie potrzeba przecie, aby wszyscy byli smutni i pełni goryczy.
Pewnie że tacy muszą być, co się gryzą w sercach, bo muszą walczyć z tym, co
jest dla nich najstraszniejsze, z czarną nocą. To są niezmiernie wielcy ludzie.
Wszyscy jednak tacy być nie mogą. Więcej potrzeba takich, co nauczają słodkiej
miłości, co w dłonie umieją nabrać blasku, jak różanej wody, i niosą potem to
złoto cudowne, i rozdzielają między najbiedniejszych. Ludzie są jak ta
wynędzniała, zziębnięta i ślepa dziewczynka, której ja darowałem wielki dla
niej skarb - uśmiech. Trzeba ich pocieszyć i ogrzać serca. Czy przyznajesz mi
słuszność?"
![]() |
Kornel Makuszyński |
Kornel Makuszyński: "Bezgrzeszne lata". Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980. Seria: "Utwory wybrane", s. 14-16
Wzruszyłam się, ten fragment, to jakby specjalnie dla mnie. Dickens, Prus, Amicis (szczególnie jego opowiadania miesięczne), to autorzy, którzy w młodości wywarli na mnie duży wpływ i do dzisiaj są "ze mną".
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za te "Bezgrzeszne lata" :-)
Ogromnie się cieszę! :-)
UsuńWiesz, przepisując ten fragment "Bezgrzesznych lat", miałam wielką ochotę wypisać znacznie więcej o słońcu i o pisarzu, o tym, jak promyk słońca sprawia ludziom radość, pociesza ich i daje uśmiech... :-)