Kiedy byłem małym chłopcem, puszczałem z matką latawce. Patrzyłem, jak wzbijały się w niebo tak wysoko, na ile starczyło sznurka. Pytałem mamę, wskazując na niebo:
- Co tam jest, mamo?
- Przestrzeń - odpowiadała.
- A co to jest przestrzeń, mamo?
- To jest coś, co nie ma końca, synku...
Nie mogłem wtedy zrozumieć, że coś może nie mieć końca.
Panie Profesorze, "to" chyba naprawdę nie ma końca, skoro - jak mówi Maria Dąbrowska -"żyjemy, umieramy, a życia wciąż wystarcza. Z nami czy bez nas noce i dnie jednakowo się toczą, jakby nas wcale nie było na tym świecie".
Jerzy Antczak: Noce i dnie mojego życia. Axis Mundi 2009, s. 378
Gdy słońce znika za horyzontem stoję z kubkiem kawy w ręce i tylko patrzę, po prostu. Jest w tym codziennym spektaklu natury magia, która nigdy mnie nie nudzi. Dlatego zdjęć zachodzącego słońca będzie tutaj coraz więcej. Drobne przyjemności; zapach świeżo zmielonej kawy, poranny spacer, pogaduszki przy herbacie, dobry film, blask świecy, zapalonej o zmroku także w środku upalnego lata, książka i muzyka (nie tylko) nocą.
O, przypomniałaś mi "Noce i dnie".
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, jak Jerzy Antczak swoje przedstawił. Chyba poszukam tej książki :-)
Pan Antczak ma duże poczucie humoru, dlatego jego wspomnienia dobrze się czyta. :) A "Noce i dnie" to jednak - moim zdaniem - najważniejsze osiągnięcie w dorobku jego i jego żony (pani Barańska była fantastyczna w roli Barbary), więc nie ma się co dziwić, że przywołał je nie tylko na okładkę swoich wspomnień. :)
Usuń