Gdy liście zwarzy chłód listopada
i wiatr za oknem szaleje dziki,
zapuszczam story, przy stole siadam
i wtedy piszę straszne wierszyki.
Zegar dwunastą wybija właśnie,
na schodach słychać rozgardiasz głuchy:
To idą do mnie, gdy światło zgaśnie,
strachy, upiory, wiedźmy i duchy.
Trochę opuszcza mnie już odwaga,
aby przyjmować gości tak srogich:
W szybę mi puka znów Baba-Jaga,
z kąta diabelskie wystają rogi.
Świt ich przepędza w nieznane strony,
więc w tę wizytę sam już nie wierzę,
ale ślad przecież pozostał po nich:
kompres na głowie, wiersz na papierze!
Włodzimierz Ścisłowski: Straszne wierszyki. W: Straszne wierszyki. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987, s. 5
Komentarze
Prześlij komentarz