...to, panie Stevens, tylko zwykły, sentymentalny romans.

 Oglądam "Okruchy dnia" Jamesa Ivory'ego z 1993. Jedna scena sprawiła, że wstałam i wyciągnęłam z regału dawno już czytaną książkę Kazuo Ishiguro... :)


"- Ciekawe, co pan tam czyta, panie Stevens.

- Nic takiego, panno Kenton, po prostu książkę.

- Widzę, panie Stevens. Ale jaką książkę - to właśnie mnie interesuje.

Podniosłem wzrok, by ujrzeć, że panna Kenton podchodzi do mnie. Zamknąłem książkę i przyciskając ją do piersi, podniosłem się z krzesła.

- Doprawdy, panno Kenton - rzekłem - muszę panią prosić o poszanowanie mego spokoju.

- Ale dlaczego tak pan ukrywa się z tą książką, panie Stevens? Podejrzewam, że może to być coś bardzo pikantnego.

- Jest absolutnie wykluczone, panno Kenton, by na półkach jego lordowskiej mości znajdowało się cokolwiek, jak to pani określiła, „pikantnego".

- Słyszałam, że podobno właśnie wiele uczonych ksiąg zawiera fragmenty wielce pikantne, ale nigdy nie ośmieliłam się tego sprawdzić. No, panie Stevens, niechże pan powie, co pan czyta.

- Panno Kenton, jestem zmuszony prosić panią o pozostawienie mnie w spokoju. To nie mieści się w głowie, że musi mnie pani prześladować w tych jakże krótkich chwilach wolnego czasu, jakim dysponuję.

Mimo to panna Kenton była coraz bliżej i muszę wyznać, że miałem pewne trudności z podjęciem decyzji, jak powinienem się zachować. Ogarnęła mnie pokusa, by wrzucić książkę do szuflady biurka i zamknąć ją na klucz, ale uznałem to za zbyt dramatyczny gest. Cofnąłem się o kilka kroków, nadal przyciskając książkę do piersi.

- Proszę pokazać mi trzymane przez pana dzieło, panie Stevens - powiedziała panna Kenton, zbliżając się jeszcze bardziej - a pozostawię pana sam na sam z rozkoszami lektury. Cóż to takiego jest, że tak bardzo stara się pan to ukryć?

- Panno Kenton, czy zapozna się pani, czy nie, z tytułem tego dzieła, jest to akurat najmniej ważne. Po prostu nie zgadzam się na takie wtrącanie się w moje prywatne sprawy.

- Zastanawiam się, panie Stevens, czy jest to zupełnie niewinna książka, czy też usiłuje pan uchronić mnie przed jej zgubnym wpływem?

A potem stała tuż przy mnie i nagle wszystko uległo szczególnej zmianie - jak gdybyśmy zostali oboje przeniesieni na zupełnie inną płaszczyznę istnienia. Obawiam się, że nie jestem w stanie wytłumaczyć dokładnie, o co mi chodzi. Mogę tylko powiedzieć, że nagle wszystko jakby znieruchomiało: wydawało mi się, że zachowanie panny Kenton również uległo nagłej zmianie. Na jej twarzy pojawił się wyraz niezwykłej powagi, zdawała się niemal wystraszona.

- Panie Stevens, niech mi pan pokaże tę książkę.

Wyciągnęła rękę i zaczęła powoli wysuwać mi tomik z dłoni. Uznałem, że najlepiej będzie odwrócić wzrok, lecz była tak blisko, że mogłem to uczynić tylko przez przekręcenie głowy pod dość nienaturalnym kątem. Panna Kenton wciąż bardzo delikatnie rozluźniała moją dłoń zaciśniętą na książce, palec po palcu. Trwało to chyba bardzo długo - przez cały czas udało mi się zachować tę samą postawę - aż wreszcie znów usłyszałem jej głos:

- Dobry Boże, przecież to nic takiego skandalicznego, panie Stevens, tylko zwykły, sentymentalny romans.

Zdaje się, że w tej właśnie chwili zdecydowałem, że nie mogę już dłużej tego tolerować. Nie pamiętam dokładnie, co wtedy powiedziałem, lecz na pewno bardzo stanowczo wyprosiłem pannę Kenton z pokoju i na tym zakończył się cały incydent.

Myślę, że winien jestem Państwu małe wyjaśnienie w sprawie książki, wokół której rozegrało się całe to wydarzenie. Rzeczywiście było to dzieło, które można by określić mianem „sentymentalnego romansu", jedno z wielu, jakie są w bibliotece i niektórych sypialniach gościnnych, przeznaczone dla rozrywki odwiedzających nas dam. Powód, dla którego zacząłem przeglądać takie dzieło, był prosty: lektura taka jest bowiem niezwykle skutecznym sposobem utrzymania i rozwijania umiejętności posługiwania się językiem angielskim. Jestem zdania - nie wiem, czy zgodzą się Państwo ze mną - że za naszego przynajmniej pokolenia zbyt wielkie znaczenie nadawano w naszym zawodzie dobremu akcentowi i wymowie, że zabiegano o nie często kosztem innych, ważniejszych cech i umiejętności zawodowych. Nigdy jednak nie twierdziłem, że dobry akcent i wymowa nie są pożądanymi zaletami u kamerdynera, i zawsze uważałem za swój obowiązek jak najpilniej je rozwijać. Bardzo prostym, lecz i bardzo skutecznym sposobem na to jest czytanie w wolnych chwilach dobrze napisanej książki. Robię tak od wielu lat i często wybierałem do tego powieści podobne do tej, z którą zastała mnie panna Kenton. Mój wybór jest umotywowany wyłącznie faktem, że książki takie są zwykle pisane dobrą angielszczyzną i zawierają wiele eleganckich dialogów mających dla mnie duże znaczenie praktyczne. Dzieła poważniejsze - na przykład prace naukowe - choć ogólnie bardziej kształcące, bywają zazwyczaj pisane językiem o ograniczonej przydatności w codziennym obcowaniu z gośćmi i chlebodawcą.

Bardzo rzadko miałem czas i ochotę, by przeczytać któryś z owych romansów w całości, lecz jak się zorientowałem, ich fabuła była prawie zawsze absurdalna - by nie rzec: sentymentalna - i nie traciłbym na takie lektury ani chwili, gdyby nie wspomniane korzyści. To stwierdziwszy, przyznam jednak - bo i nie ma się czego wstydzić - że czasami powieści te stanowiły dla mnie źródło rozrywki. Być może wówczas nie przyznawałem się do tego przed sobą, lecz jak już powiedziałem, czy jest czego się wstydzić? Czemuż to nie miałbym bawić się lekką lekturą o paniach i panach zakochujących się w sobie i wyznających uczucia, często w niezwykle eleganckiej formie? "

[Kazuo Ishiguro - "Okruchy dnia". Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1997, s. 121; przekład Jana Rybickiego]



Komentarze