Myślałem już nieraz, że dzieciakowi więcej przyjdzie złego niż dobrego z tego czytania.

  Młynarz [pan Tulliver - przypisek paren] śmiał się hałaśliwie, a jego twardą twarz rozjaśniało ciepłe uczucie, gdy poklepywał po plecach małą córeczkę, potem zaś ujął jej dłonie i tak trzymał ją pomiędzy kolanami. 
  - Cóż to, nie można powiedzieć nic złego o Tomku, hę? -  zapytał, mrugając ku niej, potem zaś, nieco zniżonym głosem, jakby Madzia nie mogła go słyszeć, zwrócił się do Rileya. - Wszystko rozumie, co się mówi. Powinieneś pan słyszeć, jak czyta - z miejsca, jakby to już dawno znała. I ciągle siedzi z książką. Ale to niedobrze, niedobrze... - dodał smutnie, dławiąc w sobie tę niepotrzebną radość. - Kobieta nie powinna być za mądra, to się może tylko na złe dla niej obrócić. Powiadam panu - tu znowu radość wyraźnie wzięła górę nad złymi przeczuciami - powiadam panu, że czyta i rozumie wszystko, co stoi w książkach, lepiej niż niejeden dorosły!
  Policzki Madzi zaczął pokrywać rumieniec triumfu i podniecenia, pan Riley z pewnością zacznie teraz odczuwać dla niej pewien szacunek, bo jasne było, że dotąd miał ją za nic.
  Taksator przerzucał kartki książki, trudno było coś wyczytać w tej twarzy o wysoko sklepionych brwiach. Nagle spojrzał na dziewczynkę i rzekł:
  - Chodź tutaj i powiedz mi coś o tej książce. Znalazłem w niej parę obrazków i chciałbym wiedzieć, co one znaczą.
  Policzki Madzi pokrył jeszcze ciemniejszy rumieniec; podeszła bez wahania do łokcia pana Rileya, odrzuciła z oczu czarną grzywę i ująwszy róg książki, zaczęła tłumaczyć.
  - Powiem panu chętnie, co one znaczą. To straszny obrazek, prawda? Ale nie mogę się powstrzymać i ciągle na niego patrzę. Ta stara kobieta w wodzie to czarownica - wrzucili ją do rzeki, żeby zobaczyć, czy to czarownica, czy nie, i jeśli umie pływać, to jest czarownicą, a jeśli utopi się na śmierć, wie pan, to znaczy, że jest niewinna i wcale nie czarownica, tylko biedna, stara, głupia kobieta. Ale niech pan powie co jej z tego przyjdzie, jak już będzie nieżywa? Chyba to, myślę, że pójdzie do nieba i Pan Bóg jej jakoś wynagrodzi. A ten straszny kowal, co tak się śmieje, wsparty pod boki... czy on nie okropny?... Powiem panu, kto to taki. To diabeł, naprawdę - tu Madzia podniosła nieco głos i mówiła dobitnie - a nie prawdziwy kowal; to diabeł przybiera postać złych ludzi i chodzi po świecie, i zmusza innych, żeby robili złe rzeczy, i najczęściej przybiera postać złego człowieka, bo, wie pan, jeśliby ludzie zobaczyli, że to diabeł, taki ryczący, to by od niego uciekli, a on nie mógłby ich zmusić, żeby robili, co on chce.
  Pan Tulliver przysłuchiwał się temu wykładowi skamieniały ze zdumienia.
  - Cóż za książkę wzięła ta smarkata! - wybuchnął wreszcie.
  - To Historia Szatana Daniela Defoe, może nie najlepsza lektura dla małej dziewczynki - wyjaśnił pan Riley - jakże się ona znalazła między pańskimi książkami?
  Madzia była spłoszona i nieco urażona.
  - To jedna z tych, które kupiłem na wyprzedaży u Partridge'a - wyjaśnił pan Tulliver. - Wszystkie były jednakowo oprawione, ładna oprawa, sam pan widzisz, i myślałem, że to bez wyjątku dobre książki. Znalazłem między innymi Jeremy Taylora Pobożne życie i śmierć, czytam to często w niedzielę - (młynarz miał poczucie pewnej zażyłości z owym wielkim pisarzem, ponieważ sam nosił imię Jeremy) - a oprócz niej jest jeszcze gromada innych - przeważnie kazania, tak mi się zdaje. A że wszystkie mają takie same okładki, myślałem, że są, jakby to powiedzieć, tego samego gatunku. Ale teraz widać, że nie można sądzić po okładkach. Osobliwy jest ten świat.
  - Cóż - zaczął pan Riley górnym, pouczającym tonem, głaszcząc Madzię po głowie - radzę ci odłożyć Historię Szatana i znaleźć sobie jakąś ładniejszą książkę. Nie masz ładniejszych?
  - O, mam! - chęć udowodnienia, iż ma różnorodną lekturę, dodała Madzi sił. - Ja wiem, że to troszkę nieładnie czytać tę książkę ale lubię w niej obrazki i wymyślam sobie do nich sama różne opowiadania, wie pan. Ale mam jeszcze Bajki Ezopa i książkę o kangurach i innych zwierzętach, i Wędrówkę pielgrzyma...
   Aaaa, to bardzo ładna książka - pochwalił ją pan Riley. - Trudno o lepszą.
  - Ale tam też jest dużo o diable - oświadczyła Madzia triumfalnie. - Pokażę panu jego rysunek, kiedy jest we własnej postaci i walczy z Chrześcijaninem.
  Skoczyła błyskawicznie w kąt pokoju, wlazła na krzesło, wyciągnęła z malutkiej biblioteczki zniszczony, stary egzemplarz Bunyana i otworzyła go natychmiast, nie próbując nawet szukać, na właściwym obrazku.
  - O, tutaj jest - tłumaczyła wracając szybko do pana Rileya. - Tomek pomalował go dla mnie farbami, kiedy był w domu podczas ostatnich wakacji. Ciało całe czarne, wie pan, oczy czerwone jak ogień, bo ma w środku sam ogień, który wyłazi przez oczy.
  - Przestań już, przestań - rozkazał stanowczo pan Tulliver, który czuł się dość niezręcznie, słuchając tych swobodnych uwag o zewnętrznym wyglądzie istoty dostatecznie potężnej, by stwarzać adwokatów. - Zamknij tę książkę i żebym więcej nie słyszał czegoś podobnego. Myślałem już nieraz, że dzieciakowi więcej przyjdzie złego niż dobrego z tego czytania. Idź i poszukaj matki.


George Eliot - Młyn nad Flossą. Hachette Livre Polska, Warszawa [2005], przekład Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, s. 18-20

Komentarze