Zachęcona przez Marlowa czytam "Ziele na kraterze". :-)
Okładka |
"A co się działo, kiedy przyszła Trylogia! Tu już starsi
państwo wzruszali się tak samo jak dzieci.
King często zastanawia się jak też maluje malarz? Wziął na
pędzel tego koloru, owego koloru i nagle na płótnie jest twarz. Albo granie: są
cztery kiszki baranie i nagle - symfonia. King nie może pojąć tych czarów. Jak
się to robi?
W pisaniu więcej chwyta i rozumie. No, na przykład Żeromski.
Wspaniały poeta! King wie, że nigdy by tak nie potrafił, zachwyca się, wzrusza
słowotwórstwem rosnącym od gleby, ale rozumie, jak to mistrz kraje, widzi
niezliczone pozszywane fiszki rapperswilskie i inne, krwawy trud, wielki mozół,
przepyszną robotę snycerską. King wie, że gdyby sam zechciał toczyć dzbanek o
tak filigranowych kształtach, o tak rafinowanie cienkich nóżkach, toby mu
tworzywo pękło w niezdarnych rękach. Ale wie, jak to się robi, rozumie proces
roboty.
Ale jak pisze Sienkiewicz? Pan z panów - bez trudu. Jedzie ze
swymi bohaterami po kraju, mówi ich językiem o ich ubiorach, zbrojach,
sprzęcie, rzędach końskich, obyczajach, porusza się po żmudzkich zaściankach,
ukraińskich chutorach, nad Wisłą, w Wielkopolsce, jakby to wszystko schodził,
jakby w tym wszystkim był. Czytając innych autorów powieści historycznych wciąż
zastanawiamy się, czy utrafili. Tu wierzy się absolutnie, nie dość: chyba
bohaterowie musieli rządzić Sienkiewiczem, żyli, jak chcieli.
Czwórka czytelników przeżywała więc co wieczór niezapomniane
emocje i dyscyplina mamowa poczynała szwankować z tym chodzeniem spać. Jakże
iść spać, nie dowiedziawszy się, czy Zagłoba w chlewiku dostanie się w ręce
Kozaków, czy nie? Śmierć Longinusa przeżywaliśmy jak ciężkie nieszczęście
rodzinne. Małe rączki gorączkowo zaciskały się na kołderkach. Nie wierzyliśmy
do końca, wiedzieliśmy, że na pewno musi się uratować.
Aż kiedy głos Mamy się załamał, czytając słowa litanii, którą
odmawia umierający rycerz, zrozumieliśmy, że to już koniec.
- To już nie będzie
pana Longinusa? - pytały.
I nie rozumieliśmy - jakże to będziemy czytać dalej, jak
wojować, jak gwarzyć, jak bronić Zbaraża? Bez Longinusa? I następnego dnia,
ujrzawszy ciało zawieszone na oblężniczej maszynie, biegliśmy w wyobraźni z
oszalałymi z bólu Zagłobą i Wołodyjowskim, tak samo pełni żądzy odwetu.
Tak to w tym niepedagogicznym domu czytaliśmy niepedagogiczne
książki.
Cóż dziwnego, że nie było szczegółu, który by się nie wrył na
zawsze w świeże umysły dziecinne.
Adwokat Stanisław Święcicki dzwonił nie tylko w interesach
prawnych do Kinga. Ułożyli sobie z dziewczynkami swoistą grę w „zielone” na
tematy Trylogii. Chytrze dzwonił na samej granicy limitu czasu, koło dziesiątej
wieczorem, kiedy suponował, że partnerki będą śpiące i łatwiej dadzą się zbić z
pantałyku:
- A z jakiego sukna
miał mundur pan Podbipięta?
- Ha-ha! Nic pan nie ma
trudniejszego? Naturalnie, że ze świebodzińskiego.
Po czym: szep-szep-szep... w piżamkach przy telefonie;
podtaczają pod pana Stanisława za dnia naszykowaną machinę oblężniczą:
- A jak miał na imię
Bohun?
I tu był triumf niezapomniany... Z tamtej strony telefonu
słychać było bezradne postękiwania, wreszcie adwokackie wyłgiwanie się, że o
tym w Trylogii nic nie ma.
- Jak to? A przecież
Krzywonos mówi: „Jurku, mój przyjacielu”. Na drugi dzień mecenas Święcicki
zjawia się z wielkim zającem z czekolady."
Melchior Wańkowicz: "Ziele na kraterze". Prószyński Media, Warszawa 2011, 460 s.
Juliusz Kossak - Śmierć Longinusa Podbipięty, 1886 |
Bardzo jestem ciekawa, czy Ci się spodoba. :)
OdpowiedzUsuńDziewczynki są jeszcze małe.
UsuńAle po przeczytaniu tego epizodu z Trylogią nie chciałam czekać, aż skończę książkę. Po prostu "musiałam" dać ten fragment od razu. :-)
Słowa o tworzywie pękającym w niezdarnych rękach to ewidentna kokieteria. :)
UsuńFragment cudny, wcale Ci się nie dziwię.
Tak, cudny, I wiesz, trochę mi przypomina sceny z "Przyślę panu list i klucz" z pamiętnym "wielkim turniejem". :-)
UsuńPomyślałam dokładnie o tym samym! :)
Usuń:-)
UsuńNie jestem pewien, czy moją opinię o "Zielu" można określic jako zachęcającą :-)
OdpowiedzUsuńWidzisz, tak już jest, że nie tylko pozytywna opinia może zachęcić do czytania. Całkiem niedawno Lirael napisała recenzję, o której również trudno powiedzieć, że zachęcała do lektury (recenzję tę można przeczytać tutaj), a mnie zwabiła wspomnianymi tylko diamencikami w gąszczu i w rezultacie tropiłam te diamenciki z całym samozaparciem. :-)
UsuńTutaj nie było to aż takie wyzwanie. Od chwili, gdy King dostrzega w swojej starszej córce dorastającą pannę i z lekkim rozrzewnieniem podsumowuje: "Dotąd była jedna radość i zabawa. Szedł z tymi dwoma Dudkami przez życie jak na spacer, trzymając je za rączki, ciesząc się z nowych dowcipasów, nowych narastających pojęć" [s. 292], zmienia się sposób opowiadania. Nie ukrywam, że na taki, który mi znacznie bardziej odpowiada. :-)