Chociaż nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak przebywanie w otoczeniu zadrukowanego papieru, to...

   - To ciekawe, moje życie toczy się wśród książek, ale nigdy nie spotkałam pisarza.
   Wystarczyło się rozejrzeć, by móc potwierdzić jej słowa.Tysiące woluminów piętrzyło się na półkach w salonie, napierając nawet na jadalnię. Aby pozwolić mi lepiej wszystko zobaczyć, wtuliła się między meble i cicho jak cień zapaliła lampy, które roztoczyły subtelny blask światła.
   Chociaż nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak przebywanie w otoczeniu zadrukowanego papieru, to jednak ta biblioteka, nie wiedzieć czemu, wprawiała mnie w zakłopotanie. Tomy wyglądały majestatycznie, oprawiono je w skórę lub płótno z precyzją i dbałością, tytuły i nazwiska autorów wytłoczono złoconymi literami. Książki różnej wielkości ułożono według ich różnorodności, bez chaosu czy wybujałej symetrii, według porządku, który wskazywał na wyrobiony gust, a jednak... Czy jesteśmy aż tak przyzwyczajeni do oryginalnych wydań, że oprawiona kolekcja zbija nas z tropu? Czyżbym cierpiał z powodu niemożności rozpoznania moich ulubionych okładek? Trudziłem się, by nazwać słowami moje zakłopotanie.

Eric-Emmanuel Schmitt - Marzycielka z Ostendy. Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2011, s. 13-14, tłumaczenie Anny Lisowskiej

Komentarze