Jedną z moich najulubieńszych części pałacu była ogromna biblioteka, pełna bezcennych pierwszych wydań książek słynnych powieściopisarzy z całego świata. Oszklone regały, w których stały książki, zawsze były zamknięte na klucz. Książki stanowiły w niej po prostu imponującą ozdobę, jeszcze jedną dekorację. Wątpię, czy przez wszystkie lata, kiedy tam stały, ktoś chociaż jedną z nich wyjął i przeczytał. Często przyglądałam się półkom i aż świerzbiły mnie palce, by którąś zdjąć i potrzymać. Musiałam zadowolić się obszarpanymi egzemplarzami Wichrowych Wzgórz, Olivera Twista i Hamleta, które mój nauczyciel przywiózł ze sobą z Anglii. Podczas długich spokojnych popołudni czytałam je kilka razy.
Lucinda Riley - Róża północy. Albatros Andrzej Kuryłowicz 2016, s. 126, przekład Marzenny Rączkowskiej
Lubię tego typu książki, dlatego "Różę Północy" przeczytałam już w 2016 r. Czytając ten fragment głośno się śmiałam. Jak dużo jest ludzi, którzy zamiast książki czytać, używają ich do dekoracji:-)
OdpowiedzUsuńWiesz, obawiam się, że jest ich więcej niż sądzimy, i to nie tylko w książkach. Sama mam koleżankę, która lata temu, po przeprowadzce (jeszcze z rodzicami, więc naprawdę sporo lat upłynęło, a ja pamiętam sytuację) do nowego mieszkania dostała od mamy pieniądze na zakup kilku książek, żeby "ładnie wyglądały" na półce... Śmiać się czy płakać?? :)
Usuń