Główna ulica, na której się znajdowali, sprawiała miłe wrażenie nawet w nocy i wyglądała staroświecko w najlepszym znaczeniu tego słowa - jakby od stu lat ludzie dbali o tę ulicę i nie chcieli tracić niczego, co polubili.
Hinzelmann wskazał kolejno dwie tutejsze restauracje (niemiecką i drugą, którą opisał jako "Grecką, norweską, wszystkiego po trosze i bułeczka przy każdym talerzu"), a także piekarnię i księgarnię ("Zawsze powtarzam, że miasto nie jest miastem, jeśli nie ma w nim księgarni. Może nazywać się miastem, ale bez księgarni nikogo nie nabierze"). Zwolnił przejeżdżając obok biblioteki, by Cień mógł przyjrzeć się jej bliżej. Nad drzwiami migotały stare lampy gazowe - Hinzelmann pokazał mu je z dumą.
- Ufundował ją w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku John Hennig, miejscowy baron drzewny. Chciał ją nzazwać Biblioteką Henniga, lecz po jego śmierci ludzie zaczęli mówić Biblioteka Lakeside i pozostanie już nią do końca swoich dni. Czyż to nie cudo? - W jego głosie pobrzmiewała duma, zupełnie jakby sam zbudował cały gmach. Budynek skojarzył się Cieniowi z zamkiem i Cień powiedział to głośno.
- Zgadza się - przytaknął Hinzelmann. - Wieżyczki i tak dalej. Hennig chciał, żeby to tak wyglądało. Wewnątrz wciąż są stare sosnowe regały. Miriam Schultz chce wszystko wywalić i unowocześnić, ale wciągnięto je do rejestru zabytków i nic nie może na to poradzić.
Neil Gaiman: Amerykańscy bogowie. Wydawnictwo MAG, Warszawa 2007, s. 193, przełożyła Paulina Braiter