29 sierpnia 2014

Niebo jest tu, gdzie mieszka Julia...

   "Przypomniała sobie, że na obiedzie ma być Wokulski, i mimo woli wzruszyła ramionami. Galanteryjny kupiec po Rossim, którego podziwiał cały świat, wydał jej się tak śmiesznym, że po prostu ogarnęła ją litość. Gdyby Wokulski w tej chwili znalazł się u jej nóg, ona może nawet wsunęłaby mu palce we włosy i bawiąc się nim jak wielkim psem czytałaby tę oto skargę Romea przed Laurentym:
   "Niebo jest tu, gdzie mieszka Julia. Lada pies, kot, lada mysz marna żyje w niebie, może patrzeć na nią; tylko - Romeo nie może! Mdła mucha więcej ma mocy, więcej czci i szczęścia aniżeli Romeo. Jej wolno dotykać drogiej ręki Julii i z płonących ust kraść nieśmiertelne zbawienie. Mucha ma tę wolność, ale Romeo nie ma, bo on wygnany!... O księże, złe duchy wyją, gdy w piekle usłyszą ten wyraz; maszże ty serce, ty, święty spowiednik i przyjaciel, drzeć ze mnie pasy tym strasznym słowem - wygnanie..."
   Westchnęła. - Kto wie, ile razy powtarza sobie te zdania wielki tułacz myśląc o niej?... I może nawet nie ma powiernika!... Wokulski mógłby być takim powiernikiem; on chyba wie, jak za nią można rozpaczać, bo on narażał dla niej życie.
   Odwróciwszy kilka kartek wstecz znowu czytała:
   "Romeo! czemuż ty jesteś Romeo? Rzuć tę nazwę albo... przysięgnij być wiernym mojej miłości, a wtedy ja wyprę się rodu Kapuletów...Zresztą - tylko twoje nazwisko jest dla mnie nieprzyjazne, boś ty w istocie dla mnie nie Monteki... O, weź inną nazwę, bo czym jest nazwa?:.. To, co zwiemy różą, pod inną nazwą również by pachniało: tak i Romeo, bez nazwy Romeo, przecieżby całą swą wartość zatrzymał. Więc, Romeo - rzuć twoją nazwę, a w zamian za to, co nawet nie jest cząstką ciebie, weź mnie... ach!... całą..."
   Jakież było dziwne między nimi podobieństwo: on - Rossi, aktor, a ona - panna Łęcka. Rzuć nazwisko, rzuć swój zawód... Tak, ale cóżby wtedy zostało... Zresztą nawet księżniczka krwi mogłaby wyjść za Rossiego i świat tylko podziwiałby jej poświęcenie... "

Bolesław Prus: Lalka. Tom 2. Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa 2005

14 sierpnia 2014

Książka jest edukacją zmysłów - poprzez mowę i słowa.

 "Książka daje nam to, czego żadna inna forma przekazu nie może, nie chce albo nie potrafi nam dać: Pełną integrację naszych umiejętności poznania siebie, aby realizować się w świecie, we własnym "ja" i pośród innych ludzi.
   Książka mówi nam, że nasze życie jest rejestrem możliwości, jakie przemieniają pragnienie w doświadczenie, a doświadczenie w nasz los.
   Książka mówi nam, że istnieje ktoś obok nas, że istnieją inni, że nasza osobowość nie wyczerpuje się sama z siebie, lecz przeradza się w obowiązek moralny zwracania uwagi na innych - których nigdy nie jest za wielu.
   Książka jest edukacją zmysłów - poprzez mowę i słowa.
 Książka to przyjaźń - dotykalna, węchowa, namacalna, wizualna - która otwiera nam drzwi do domu i do miłości, bratającej nas ze światem, ponieważ każde słowo dzielimy ze światem.
 Książka to intymne wnętrze każdego kraju, niezbywalne wyobrażenie o nas samych, o naszej epoce, o naszej przeszłości i o naszej przyszłości, którą będziemy wspominać, przeżywszy wszystkie te czasy, jako werbalne pragnienie i pamiątkę - tu i dziś.
   Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, pisarz, książka i biblioteka nazywają po imieniu świat i pozwalają mówić istocie ludzkiej.
   Dzisiaj, bardziej dobitnie niż kiedykolwiek, pisarz, książka i biblioteka mówią nam: Jeżeli my nie nazwiemy rzeczy po imieniu, nikt nie nada imienia nam. Jeśli my nie będziemy mówić, weźmie nas we władanie posępna cisza." *

* Carlos Fuentes: W to wierzę. Świat Książki, Warszawa 2003, s. 158-159, tłum. Zofia Wasitowa

10 sierpnia 2014

...o miejscach magicznych, gdzie wróżki czyniły czary, a szlachetni rycerze pomagali biednym.

Weekend spędziłam nad wspomnieniami Leonarda Rosadzińskiego, Poszukiwacz, czyli niezwykli ludzie i stare książki. Lekturę pięknie wydanej i bardzo bogato ilustrowanej książki trochę zakłócała mi myśl, który fragment miałabym zamieścić tutaj. Najchętniej przepisałabym całą książkę... Dlatego zdecydowałam się wpisać tu kilka pierwszych zdań, początek pierwszego rozdziału, "Początki zbierania książek", zachęcając tym samym do przeczytania całości:

Okładka
"Gdy byłem małym dzieckiem dziadek bardzo często przed snem opowiadał mi bajki i baśnie o cudownych wydarzeniach na ziemiach zamieszkałych przez krasnoludki, o miejscach magicznych, gdzie wróżki czyniły czary, a szlachetni rycerze pomagali biednym. Gdy byłem trochę starszy, snuł mi opowieści o przygodach podróżników i poszukiwaczy skarbów, którzy przemierzali nieznane krainy, poznawali tajemniczych ludzi, nieznane zwierzęta. Zapytałem dziadka, skąd zna tyle opowieści, na to dziadek przyniósł mi kilka starych książek i powiedział, że tu jest wszystko napisane. Otworzył jedną z nich pokazując mi kolorowe ilustracje. Rozbudziły one moją dziecięcą wyobraźnię i zaciekawienie książkami.
   Początki mojego zbieractwa (z pomocą dziadków) sięgają lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy miałem niespełna dziewięć lat..."

Leonard Rosadziński: Poszukiwacz, czyli niezwykli ludzie i stare książki. "Rosa" Dom Różności, Poznań 2014, s. 17

Leonard Rosadziński

05 sierpnia 2014

Czy widziała pani kiedyś portret Dickensa w jego gabinecie?

Sen Dickensa - Robert William Buss (1837)

 "  Kiedy stanęłam przed nią, zobaczyłam w migotliwym świetle ognia, że pannę Winter coś gnębi. W milczeniu usiadłam na swoim miejscu i patrzyłam na odbicie nocnego nieba w bibliotecznych lustrach. Minął kwadrans, ona trwała w zamyśleniu, a ja czekałam.
   Potem zaczęła mówić.
  - Czy widziała pani kiedyś portret Dickensa w jego gabinecie? Wykonał go człowiek nazwiskiem Buss, jak mi się zdaje. Mam gdzieś reprodukcję, poszukam jej dla pani. W każdym razie na tym portrecie Dickens odsunął krzesło od biurka i drzemie, z zamkniętymi oczami i z brodą opartą na piersi. Na nogach ma domowe kapcie. Wokół jego głowy jak dym cygara unoszą się w powietrzu główne postacie jego powieści; jedne tłoczą się nad papierami na biurku, inne zawisły za nim, jeszcze inne spływają w dół, jakby wierzyły, że są zdolne chodzić po podłodze na własnych nogach. A dlaczego nie? Są nakreślone równie mocną kreską jak sam pisarz, dlaczegóż wiec nie miałyby być równie rzeczywiste jak on? Są bardziej rzeczywiste niż książki na półkach, naszkicowane jedynie cieniutką kreseczką, gdzieniegdzie wręcz zanikającą.
   Pewnie się pani zastanawia, dlaczego wspominam teraz o tym portrecie. Pamiętam go tak dobrze dlatego, że wydaje mi się on obrazem mego własnego życia. Zamknęłam przed światem drzwi mojego gabinetu i odcięłam się od niego wraz z ludźmi z mojej wyobraźni. Przez niemal sześćdziesiąt lat podpatrywałam bezkarnie życie ludzi, którzy nie istnieją. Zapuszczałam bezwstydne spojrzenie do ich serc i łazienek. Zaglądałam im przez ramię, by śledzić ruchy pióra, kiedy pisali listy miłosne, testamenty i wyznania. Podglądałam, jak kochają się kochankowie, jak mordują mordercy, a dzieci bawią się, udając dorosłych. Otwierały się przede mną więzienia i burdele; galeony i karawany wielbłądów przewoziły mnie przez morza i piaski; stulecia i kontynenty zmieniały się wedle mojej woli. Tropiłam występki możnych i byłam świadkiem szlachetności maluczkich. Pochylałam się tak nisko nad śpiącymi, że mogli czuć mój oddech na twarzach. Widziałam ich sny. 
   Mój gabinet roi się od postaci czekających na opisanie. Wymyśleni ludzie, spragnieni życia, pociągają mnie za rękaw, wołając: „Teraz ja! Bierz się do pracy! To moja kolej!" Muszę dokonać wyboru. Kiedy już wybiorę, inni cichną na dziesięć miesięcy czy rok, póki nie dojdę do końca opowieści, a wtedy cały zgiełk zaczyna się od nowa."

Diane Setterfield: Trzynasta opowieść. Wydawnictwo Amber, Warszawa 2006, s. 94, tłum. Barbara Przybyłowska

04 sierpnia 2014

Czy ci zmarli pisarze czują, kiedy się czyta ich książki?


   Ludzie znikają, kiedy umierają. Ich głosy, śmiech, ciepło ich oddechu. Ich ciało. A w końcu także kości. Wygasa żywa pamięć o nich. To okropne i naturalne zarazem. Niektórzy jednak unikają tego unicestwienia. Bo istnieją nadal w książkach, które piszą. Możemy odkryć ich na nowo. Ich usposobienie, ton ich głosu, ich nastroje. Pisanym słowem mogą nas rozgniewać albo uszczęśliwić. Mogą pocieszyć. Mogą wprawić w zakłopotanie. Mogą odmienić. Mogą to wszystko, chociaż są martwi. Jak muszki zastygłe w bursztynie, jak
zwłoki zamarznięte w lodzie, to, co zgodnie z prawami natury powinno było przeminąć, przez cud atramentu na papierze zostaje zachowane. Jest w tym coś z magii.
   Jedni dbają o groby zmarłych, a ja dbam o książki. Odkurzam je, dokonuję drobnych napraw, utrzymuję w porządku. I każdego dnia otwieram jedną lub dwie, czytam kilka linijek albo stron, pozwalam głosom zapomnianych zmarłych rozbrzmiewać w mojej głowie. Czy ci zmarli pisarze czują, kiedy się czyta ich książki? Czy w ich ciemnościach zapala się iskierka światła? Czy ich dusze porusza lekkie tchnienie czytającego w nich umysłu? Mam nadzieję, że tak.[...]

Diane Setterfield: Trzynasta opowieść. Wydawnictwo Amber, Warszawa 2006 , s. 17, tłum. Barbara Przybyłowska

01 sierpnia 2014

Moje Literackie kalendarium - sierpień

Moje Literackie kalendarium nie ma ambicji, by być kompletnym zbiorem rocznic i wydarzeń :-)

Sierpień
1 sierpnia
1926 - zmarł Jan Kasprowicz (ur. 12 grudnia 1860) 
1939 - urodził się Robert James Waller (zm. 2017)

2 sierpnia
1897 - zmarł Adam Asnyk (ur. 11 września 1838) 
1942 - urodziła się Isabel Allende

3 sierpnia
1924 - zmarł Joseph Conrad (ur. 1857)
2008 - zmarł Aleksander Sołżenicyn (ur. 11 grudnia 1918) 

4 sierpnia
1875 - zmarł Hans Christian Andersen (ur. 1805)
1904 - urodził się Witold Gombrowicz (zm.25 lipca 1969)
1944 - zmarł Krzysztof Kamil Baczyński (ur. 22 stycznia 1921) 

5 sierpnia
1921 - urodził się Roman Bratny
1960 - urodził się David Baldacci

8 sierpnia
1962 - zmarł Hermann Hesse (ur.2 lipca 1877) 

9 sierpnia
1914 - urodziła się Tove Jansson (zm. 2001)
1939 - urodziła się Maria Czubaszek (zm. 2016)

10 sierpnia
1889 - urodziła się Zofia Kossak-Szczucka (zm. 9 kwietnia 1968)
1896 - urodził się Stefan Wiechecki, Wiech (zm. 26 lipca 1979) 

12 sierpnia
1955 - zmarł Thomas Mann (ur. 1875)
1964 - zmarł Ian Fleming (ur. 1908)

13 sierpnia
1927 - zmarł James Olivier Curwood (ur. 12 czerwca 1878)
1982 - zmarł Adam Ważyk  (ur. 17 listopada 1905)
1999 - zmarła Maria Krüger (ur.6 września 1904) 

14 sierpnia
1921 - urodziła się Julia Hartwig (zm. 2017)
1994 - zmarł Elias Canetti (ur.25 lipca 1905)
2004 - zmarł Czesław Miłosz (ur. 30 czerwca 1911) 

15 sierpnia
1858 - urodziła się Edith Nesbit (zm. 22 kwietnia 1924)
1898 - urodził się Jan Brzechwa (zm.2 lipca 1966)
1938 - urodził się Janusz Zajdel (zm. 19 lipca 1986)
2004 - urodził się Stieg Larsson (zm. 2004)
2013 - zmarł Sławomir Mrożek (ur. 29 czerwca 1930) 

17 sierpnia
1932 - urodził się Jean-Jacques Sempé (zm. 2022)

18 sierpnia
1937 - urodził się Edward Stachura (zm. 24 lipca 1979) 

19 sierpnia
1909 - urodził się Jerzy Andrzejewski (zm. 19 kwietnia 1983) 

20 sierpnia
1847 - urodził się Bolesław Prus (zm. 19 maja 1912) 

21 sierpnia
1983 - zmarł Jerzy Szczygieł (ur. 14 marca 1932) 

22 sierpnia
1584 - zmarł Jan Kochanowski (ur.??.1530)
1920 - urodził się Ray Bradbury (zm. 5 czerwca 2012)
1954 - urodził się Jan Tomkowski

23 sierpnia
2020 - zmarła Maria Janion (ur. 1926)

25 sierpnia
1979 - zmarł Mika Waltari (ur.19 września 1908)
1984 - zmarł Truman Capote (ur.30 września 1924) 

26 sierpnia
1914 - urodził się Julio Cortázar (zm. 12 lutego 1984)
1989 - zmarł Irving Stone (ur.14 lipca 1903) 

27 sierpnia
1894 - urodził się Kazimierz Wierzyński (zm.13 lutego 1969) 

30 sierpnia
1938 - urodziła się Dorota Terakowska (zm. 4 stycznia 2004)
1974 - urodziła się Camilla Läckberg


Sierpniowe wydarzenia w literaturze zamieściłam też na stale uzupełnianej i aktualizowanej stronie: LITERACKIE KALENDARIUM

28 lipca 2014

Dzieci mnie słuchały w takiej cudownej ciszy...

  - Powiedz, jakie jeszcze słowo poza strachem kojarzy Ci się z dzieciństwem?
  - ...Występy.

  - Ooooo!
  - Tak, to były chwile prawdziwego szczęścia. Pierwsze to było czytanie. Ja nauczyłem się czytać, gdy miałem pięć lat. Jak poszedłem do szkoły, już umiałem płynnie czytać. Dużo czasu spędzałem u babci Anieli, mamy mojej mamy. Bardzo mnie kochała. To ona nauczyła mnie czytać. Do zerówki chodziłem w Rędzinach, gdzie mieszkała babcia. W tej zerówce zacząłem czytać, że tak się wyrażę, publicznie.

  - Publicznie?
  - No, tak trochę (śmiech).Pamiętam, jak w zerówce pani sadzała mnie na takim małym krzesełeczku, dzieci zbierały się wokół mnie, a ja tym dzieciom czytałem bajki. To były chyba moje pierwsze, nieświadome próby aktorstwa, bo starałem się zmieniać głos, interpretować tekst. Dzieci mnie słuchały w takiej cudownej ciszy, a ja czułem się wtedy tak strasznie dla nich ważny. Uwielbiałem to robić. Pani też była przeszczęśliwa, bo miała chwilę oddechu, mogła wyjść na papierosa czy coś.

  - Mały aktor?
  - Wtedy pewnie sobie tego nie uświadamiałem, że... miałem coś, co sprawiało, że łatwo mi było być kimś innym. Czytałem i od razu tak mi to jakoś wychodziło... prawdziwie. Potem, już na studiach zrozumiałem, że aktorstwo to nie jest coś, czego się można ot, tak nauczyć. To jest dar, z którym człowiek się rodzi. Można to oczywiście spaskudzić, zmarnować, rozmienić na drobne albo oszlifować. Jednak, żeby coś z tym zrobić, trzeba najpierw to mieć, czuć w sobie.

  - Ty właśnie to czułeś, czytając?
  - Pamiętam takie kioski z kratą z drutu. Potrafiłem się tak złapać tej karty, tak ją mocno trzymać, dopóki babcia mi nie kupiła książeczki. To były takie małe książeczki z serii "Poczytaj mi mamo". Gdy była w kiosku nowa książeczka, to darłem się i musiałem dostać tę książeczkę. Chociaż nam się nie przelewało. A potem już czytałem te książki, które były w domu, czyli dla młodzieży albo dla dorosłych. U nas w domu dużo było książek. Pamiętam serię przygód Tomka Alfreda Szklarskiego. Kończyłem i zaczynałem od początku.

Artur Barciś, Marzanna Graff: Rozmowa bez retuszu. Wydawnictwo M, Kraków 2011, s. 13-14


"To były takie małe książeczki z serii "Poczytaj mi mamo"... 
Chyba wszyscy pamiętamy tę serię. Oto przykład:


Maria Konopnicka: Stefek Burczymucha
Ilustracje: Jerzy Flisak
"Nasza Księgarnia", Warszawa 1966
Wydanie VIII

19 lipca 2014

Pełen szacunku dla ich cennej zawartości, nie ośmielił się dotknąć żadnego z manuskryptów

   - Chodź, popatrz, co za cuda...
   Była to prostokątna sala, niezbyt wielka, ale szczególnie urokliwa. Gruby słup światła padał z sufitu z czystego alabastru, odbijając się na dwóch wielkich stołach, które ciągnęły się od ściany do ściany, zostawiając między sobą szerokie przejście. Na nich spoczywały w ciszy setki ksiąg, przepięknie oprawionych w cudną, najwyższej jakości skórę kordobańską. Staranne i zawiłe zakrętasy arabskich liter zdobiących ich okładki i grzbiety odbijały promienie słońca.
 Przyjrzawszy się dokładniej, Diego rozpoznał dzieła wybitnych autorów muzułmańskich, częstokroć cytowanych przez Galiba, takich jak Averroes czy Abu Zakaria. Inni, jak Arystoteles, Heraklit czy Hipokrates, byli mu nieznani..
   Jednym palcem przejechał po grzbietach. Pełen szacunku dla ich cennej zawartości, nie ośmielił się dotknąć żadnego z manuskryptów. Patrzył tylko na wszystkie, jeden po drugim, aż dotarł do końca sali, gdzie znajdowały się kolejne drzwi: dębowe, pięknie rzeźbione. Dochodził zza nich gruby, zachrypnięty głos. Ktoś deklamował długi wiersz po łacinie.

Gonzalo Giner: Weterynarz z Toledo. Wydawnictwo ALBATROS A. Kuryłowicz, Warszawa 2013, s. 96-97

13 lipca 2014

...była tylko ona i Wisława Szymborska, a między nimi ten wiersz

"I oto na salę weszła drobna postać. Rozległy się oklaski i trwały dłuższą chwilę a Wisława Szymborska jak prawdziwa królowa uśmiechała się do wiwatującego tłumu. Tak to w każdym razie odbierała rozgorączkowana Franciszka. Potem usiadła na środkowym fotelu, obok niej bardzo miły, siwy pan w zabawnej czerwonej marynarce. Po drugiej stronie wesoło uśmiechnięta pani z krótko ostrzyżonymi, brązowymi włosami.  Franciszka pomyślała, że to oczywiście świta królowej. Królowa przecież nie mogła pojawić się na Zamku sama. Ale kiedy Wisława Szymborska zabrała głos, wszystkich przywitała i zaczęła trochę żartować z samej siebie, Franciszka uznała, że nie jest żadną królową, tylko po prostu najmilszą poetką na świecie. Była drobna i krucha. Chociaż z  referatu, który Franciszka niedawno zrobiła, wiedziała, że poetka ma tyle lat, ile jej babcia ze strony taty, to uznała, że wygląda bardzo młodo. Może to sprawiał jej przyjazny i nieco figlarny uśmiech, a może niezwykła żywość twarzy i całej sylwetki. W końcu pan w czerwonej marynarce podał poetce kartkę papieru i rozległ się jej głos. Czytała powoli i z namysłem pierwszy wiersz. Dla Franciszki cały świat odpłynął gdzieś daleko, była tylko ona i Wisława Szymborska, a między nimi ten wiersz. Brzmiał, jakby był mówiony specjalnie dla niej. Nosił wymowny, jak uznała Franciszka, tytuł: Radość pisania:

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze
i rozgarnia
spowodowane słowem "las" gałęzie.

Franciszka czuła, że ogarnia ją nieznany do tej pory rodzaj radości. Cisza na sali, słowa poetki i jakaś nieznana energia unosząca się w powietrzu sprawiały, że miała wrażenie, iż za chwilę oderwie się od fotela i pofrunie. Ale zaraz trochę się opanowała, bo nie zamierzała nigdzie się teleportować. Niemal głośno westchnęla, gdy poetka kończyła czytać swój wiersz:

09 lipca 2014

Oni nie interesują się poezją ani Szekspirem... Im w głowie futbol i rakiety.


Tym razem wspieram się pamięcią nieocenionego Marlowa, który po przeczytaniu "szekspirowskiego" fragmentu z Agathy Christie przypomniał mi, że i my mamy w literaturze bohaterów deklamujących Szekspira na każde zawołanie. :-)

Okładka
   "Przed przystań zajechał olbrzymi wóz-chłodnia, cały z aluminiowej blachy, błyszczący i okazały. Ciężarówka była wielka i okazała, kierowca zaś maleńki i niepozorny. Miał wielką łysinę, a twarz podobną do śniętego dorsza. Może dla­tego, że często woził ryby.

Ciekaw byłem, czym ciotka Kabała oczarowała dorszowatego kierowcę? Mo­że kartami? Może piętnastoma tysiącami na liczniku? A może znajomością ich­tiologii, czyli nauki o rybach? Z ciocią nigdy nic nie wiadomo. Ma pomysły.

Czekałem z niecierpliwością, co się okaże. Po chwili okazało się, że nic z tego nie rozumiem.

Kierowca wyskoczył z szoferki, przywitał się z ciocią tak serdecznie, jakby była jego rodzoną siostrą. Ciocia Kabała zawołała radośnie:

- Już sobie przypomniałam. Zaraz panu powiem. - I zaczęła mówić wznio­śle, kwieciście i do tego wierszem:

                  Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, 
                  Słowik to, a nie skowronek się zrywa 
                  I śpiewem przeszył trwożne ucho twoje.

Zupełnie zbaraniałem. Rozejrzałem się. Nie było ani słowika, ani skowronka i nikt śpiewem nie przeszył trwożnego ucha kierowcy. O czym ciocia mówi? Co jej przyszło do głowy? A ciocia uniosła oczy do nieba, położyła dłoń na sercu i dokończyła:

                Co noc on śpiewa ówdzie na gałązce 
                Granatu, wierzaj mi, że to był słowik.

Uwierzyłem na słowo, choć słowika nie widziałem ani nawet nie słyszałem i nie mogłem również dojrzeć gałązki granatu. Lecz kierowca dojrzał, bo naraz jego dorszowata twarz rozpromieniła się, a wyłupiaste oczy nabrały dziwnego blasku. Położył dłoń na sercu i zadeklamował:

               Skowronek to, ów czujny herold ranku, 
               Nie słowik, widzisz te zazdrosne smugi, 
               Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie ?

- Przepraszam bardzo - przerwałem mu. - Ustalcie nareszcie, czy to sło­wik, czy skowronek.
Ciocia spiorunowała mnie pełnym poezji spojrzeniem.
- Nie przerywaj!
A kierowca z Centrali Rybnej westchnął i ciągnął dalej:

              Pochodnie nocy już się wypaliły
              I dzień się wspina raźnie na gór szczyty.
              Chcąc żyć, iść muszę lub zostając - umrzeć.


- Proszę nie umierać - wtrącił Duduś - bo my chcemy dojechać do Koło­brzegu.
Teraz kierowca spiorunował spojrzeniem Dudusia.
- Nie przeszkadzać! - zawołał i zwrócił się do cioci. - Widzi pani, to jest nasza młodzież. Nic w nich nie ma romantyzmu. W głowie pustka, a w sercu chłód.
Ciocia westchnęła:
- Za moich czasów inaczej bywało. Oni nie interesują się poezją ani Szek­spirem... Im w głowie futbol i rakiety.
- Phi — Duduś uśmiechnął się tajemniczo. - Od razu wiedziałem, że to scena piąta aktu trzeciego „Romeo i Julia" Williama Szekspira w przekładzie Józefa Paszkowskiego.

Bęc! Proszę bardzo, Duduś uratował honor młodzieży. Byłbym go chętnie uścisnął, ale uczynił to za mnie kierowca.
- Geniusz! - zawołał. - A myśmy wczoraj pół godziny zastanawiali się, jak się zaczyna piąta scena trzeciego aktu.
Teraz wiedziałem, że ciocia Kabała oczarowała łysego kierowcę znajomością Szekspira, chociaż, przyznam się, do tej pory nic o Szekspirze nie słyszałem. Przy­rzekłem sobie, że po powrocie do Warszawy zajrzę do biblioteki ojca, żeby się dowiedzieć, co to za jeden.

Tymczasem wysłuchaliśmy całej sceny piątej trzeciego aktu w wykonaniu cio­ci Kabały i kierowcy. Ciocia była Julią, kierowca Romeem, a my z Dudusiem wi­downią. Tak wspaniale odegrali, że aż mi łzy napłynęły do oczu. Wóz-chłodnia czekał, Kołobrzeg czekał, a oni nic, tylko odgrywali z dłońmi na sercu i oczami utkwionymi w bladym błękicie.

Gdy skończyli, kierowca otarł łzę toczącą się po jego spalonym policzku i po­wiedział:
- Całą noc czytałem tę scenę, żeby się jej nauczyć na pamięć."


Adam Bahdaj: Podróż za jeden uśmiech. Nasza Księgarnia, Warszawa 1973, s. 128-129

Szekspir jest cudowny, prawda?

Okładka
   "Przyszło jej na myśl, że mogłaby deklamować wiersze. Kiedyś, za dziewczęcych lat, uchodziła za dobrą lektorkę i recytatorkę. Ciekawe, jak jest teraz, po tych wszystkich latach. Ile z tych licznych wierszy, które znała na pamięć, potrafiłaby powiedzieć dzisiaj?
  
   Dla miłosierdzia nikt przymusu nie ma;
   Ono jak kropla niebieskiego deszczu..?
*
  
   Co dalej? To głupie, lecz po prostu nie pamiętam, co dalej.
  
   Już cię nie strwożą pożogi słońca…
  
   (Ten przynajmniej przyjemnie się zaczyna! A dalej?)
  
   Ni zimy ostre podmuchy;
   Wziąłeś zapłatę u prac twych końca,
   Poszedłeś spocząć w dom głuchy.
   Rycerz, dziewica, kominiarz czarny
   Wszystko się w popiół obróci marny?
**
  
Zaczął się przyjemnie, ale dalej? Brr… Czy potrafię przypomnieć sobie któryś z sonetów? Sporo ich kiedyś znałam. Może ten: „Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni” albo ten, o który poprosił mnie Rodney.
   Zabawnie zabrzmiało, kiedy któregoś wieczoru, ni stąd, ni zowąd, powiedział:
   - „Lecz twoje wieczne lato nie wie, co jesienie…” To z Szekspira, prawda?
   - Tak, to jeden z jego sonetów.
   - „Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni dla barier, przeszkód?” Czy z tego?
   - Nie, z tego, który zaczyna się: „Do czego cię przyrównać? Do dnia w pełni lata?
   A potem wyrecytowała mu cały sonet, naprawdę pięknie, z należną mu ekspresją.
   Kiedy skończyła, on, zamiast słów pochwały, jedynie powtórzył w zamyśleniu:
   - Jeszcze w maju wiatr nieraz mrozem pąk omiata”… tylko że teraz jest październik, prawda?
   Zabrzmiało to niezwykle. Spojrzała na niego, a on rzekł:
   - Czy znasz ten drugi? Ten o wspólnej dwojga serc przestrzeni?
   - Tak. - Zastanowiła się chwilę, po czym zaczęła deklamować:
  
   Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni
   Dla barier, przeszkód. Miłość to nie miłość, jeśli,
   Zmienny świat naśladując, sama się odmieni
   Lub zgodzi się nie istnieć, gdy ktoś ją przekreśli.
  
   O, nie: to znak, wzniesiony wiecznie nad bałwany,
   Bez drżenia w twarz patrzący sztormom i cyklonom -
   Gwiazda zbłąkanych łodzi, nieoszacowanej
   Wartości, choćby pułap jej zmierzył astronom.
  
   Miłość to nie igraszka Czasu: niech kwitnące
   Róże wdzięków podcina sierpem zdrajca blady -
   Miłości nie odmienia chwile, dni, miesiące:
  
   Ona trwa - i trwać będzie po sam skraj zagłady.
   Jeśli się mylę, wszystko inne też mnie łudzi:
   Że piszę to; że kochał choć raz któryś z ludzi.

  
   Skończyła, ze szczególną emfazą i dramatyzmem akcentując ostatnie linijki.
   - Nie sądzisz, że dość dobrze deklamuję Szekspira? Zbierałam w szkole same pochwały. Mówiono mi, że moje recytacje są pełne ekspresji.
   - Sonety Szekspira same w sobie są ekspresyjne - powiedział Rodney jakby nieobecny duchem.
   Ona westchnęła i szepnęła:
   - Szekspir jest cudowny, prawda?"


* W. Szekspir, Kupiec wenecki, przekład Leona Ulricha.
** W. Szekspir, Cybelin, przekład Leona Ulricha.


Mary Westmacott, czyli Agatha Christie: Samotna. [Inny tytuł: Samotna wiosną]. Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2004, Tłumaczenie: Bogumiła Malarecka, s. 34-35

07 lipca 2014

Trzy razy usiłowano wylać mnie ze szkoły i za każdym razem cierpiałam za literaturę...

Okładka
Zainspirowana dzisiejszym postem Marlowa o bezeceństwach w literaturze przypomniałam sobie kłopoty  z  Dziejami grzechu,  jakie miała bohaterka mojej ulubionej książki, Przyślę Panu list i klucz, i odszukałam odpowiedni fragment:


"Trzy razy usiłowano wylać mnie ze szkoły i za każdym razem cierpiałam za literaturę.

W trzeciej klasie znana już byłam dobrze z tego, że uprawiam niecny proceder czytania powieści podczas lekcji. Przesadzono mnie więc do pierwszej ławki pod samą katedrę, gdzie nudziłam się niemiłosiernie. Sąsiadką moją była Wiesia, pierwsza w klasie uczennica. Ona też była nudna. Odrabiała skrupulatnie wszystkie lekcje. Posądzałam ją, że odrabia śpiew i gimnastykę, gdy były w planie. Ona jedna uczyła się także religii, czego nie czyniła żadna szanująca się uczennica. Poza tym udawała wzniosłą, wysublimowaną i wyższą ponad nasze uczniowskie kawały, żarty i przeżycia.
Kiedyś zaczęła ze mną bardzo skomplikowaną rozmowę na temat spowiedzi - zbliżał się właśnie termin rekolekcji. Ale trafiła źle, bo ta dziedzina była kompletnie poza moimi zainteresowaniami. Nudziła mnie bardzo. Twierdziła, że ma do mnie zaufanie i prosiła, ponieważ tak wiele czytam, żebym jeśli nie chcę na ten temat rozmawiać, wskazała jej przynajmniej coś do czytania, bo ona musi się przygotować do spowiedzi gruntownie, solidnie i literacko.
Byłam zawsze bardzo uczynną koleżanką, więc też zaczęłam intensywnie rozmyślać i przypominać sobie przeczytane książki, żeby jej przecież coś wynaleźć i nie zhańbić swej opinii najbardziej oczytanej uczennicy w klasie. Długo bardzo rozmyślałam, aż nareszcie znalazłam. I byłam pewna, że wyszukałam jej lekturę dobrą, odpowiednią i wartościową. Zadowolona z siebie powiedziałam do niej podczas pauzy:
- Już mam! Tylko uważaj, Wiesiu, zrób tak, jak mówię. Weź Dzieje grzechu Żeromskiego i przeczytaj początek. Tam na samym wstępie Ewa przygotowuje się do spowiedzi i Żeromski bardzo pięknie opisał te spowiedziowe sprawy. Ja czytając Dzieje grzechu opuściłam to wszystko, bo okropnie mnie znudziło, ale to będzie akurat to, czego szukasz. Tylko pamiętaj nie czytać ani słowa dalej, bo dalszy ciąg nie dla ciebie.
Zadowolona z uczciwie spełnionego obowiązku więcej już nie myślałam o tej sprawie, a na drugi dzień kazano mi iść ze szkoły do domu...
- ...i żeby przyszli rodzice - usłyszałam na zakończenie.
Jak się okazało, Wiesia powiedziała swojej matce, że ja jej kazałam czytać Dzieje grzechu przed spowiedzią, a matka poleciała zaraz z tym do dyrektorki.
Zarzucano mi destrukcyjny wpływ na koleżanki, bo chronioną od zetknięcia się z wszelkim brudem życiowym, wypielęgnowaną jak, wonny kwiat Wiesię namawiałam przed spowiedzią do czytania takiej książki.

Drugim przestępstwem, które ten incydent wykazał, było to, że sama czytałam Dzieje grzechu. Wydała się więc w szkole cała moja zgnilizna moralna. Kazano mi iść do domu, ale nie byłam taka głupia i poleciałam do Ojca do biura. Ojciec zaraz zwolnił się z pracy.
- Pójdziesz ze mną. Zaczekasz w najbliższej cukierni. Nie chcę, żebyś denerwowała niepotrzebnie Matkę.
Nie miałam najmniejszej ochoty denerwować Matki i w ogóle widzieć się teraz z nią. Bo i po co? Wysłuchiwać jęczeń? Przecież wcale nie byłam winna! Ojciec zaoszczędził mi przynajmniej gadania na ten temat.
Czekałam w cukierni i okropnie się martwiłam. Nawet lody nie mogły rozproszyć mego niepokoju.
Po trzech kwadransach zjawił się Ojciec uśmiechnięty i zadowolony z siebie. Okazało się, że przez te trzy kwadranse owijał sobie dookoła palca dyrektorkę i wychowawczynię. Roztoczywszy przed nimi cały swój wdzięk wziął winę na siebie i przyznał się do tego, że pozwalał mi wszystko czytać. Dał się też łatwo przekonać, że są książki, których trzynastoletnie dziewczynki nie powinny czytać. No i obiecał, że od dnia dzisiejszego Alina i ja będziemy czytać tylko lekturę odpowiednią dla dorastających panienek i nikogo nie będziemy częstować Dziejami grzechu.
- Powiedziały mi Horpyny, żebyś zaraz wróciła na lekcje, ale ja bardzo żałowałem, że dziś już nie zdążysz, bo nie mam możności cię zawiadomić... Ciebie wyrzucili ze szkoły, ja się zwolniłem z biura i... taka ładna pogoda... Wiesz co? Idziemy nad Wisłę i zrobimy sobie wagary! Od jutra wrócimy znów do jarzma. Pamiętaj tylko, żebyś mądrzej postępowała na przyszłość - zakończył beztrosko.
I to było wszystko, co od Ojca usłyszałam.
Na tych wagarach z Ojcem bawiliśmy się cudownie... Deklamowaliśmy wiersze Staffa i pożarliśmy trzy kilogramy jabłek.
W drodze powrotnej umówiliśmy się, że w ogóle do niczego się nie przyznamy, bo - po co denerwować Matkę. Ale niestety w domu była już Alina, która nas sypnęła. Matka wiedziała o wszystkim i była już zdenerwowana.
Tak więc nie udało mi się wykręcić od „kazań Skargi” na temat: Dzieje grzechu a moja głupota."

 Maria Pruszkowska: "Przyślę panu list i klucz". Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1972, s. 59-60