[...] Od jednej sławnej kobiety przechodzę do drugiej, która do sławy płynie - do poetki. Chcę mówić o Marii Konopnickiej. Nazwisko to zyskuje sobie coraz większe uznanie, i zupełnie słusznie. Narzekamy ciągle wszyscy, i narzekamy nie bez powodu, na upadek w poezji. Mówimy, że nie ma wielkich imion, wielkich natchnień i odpowiedniej podstawy duchowej dla poezji w społeczeństwie. Dlaczego tak jest? czy to upadek, czy inny zwrot ducha, który szuka sobie dróg nowych - przesądzać ni rozstrzygać nie chcę; to tylko pewna, że na tym polu poetycznym, które obecnie jest wielkim, szarym ugorem, chodzi jeszcze w mroku kilka postaci i sieje kwiaty. Czasem głos Kornela Ujejskiego zbudzi
drzemiące echo dawnych szerokich natchnień, czasem Asnyka, a w ostatnich czasach razem z nimi "chodzi po łące" Maria Konopnicka. Nazwisko poetki byłoby daleko głośniejsze, gdyby jakiś księgarz zebrał rozproszone w pismach periodycznych jej utwory i ułożył je w osobną książkę. Wówczas głos jej przemówiłby silniej i jednolite w całości wzbudził wrażenie. Szkoda, że się to już nie stało, bo tak niewiele teraz takich wierszy, że jak się znajdą, to doprawdy warte są i czasu, i atłasu. Nie zapomnę nigdy, jakie wrażenie wywarł, na jaką śliczną, echową a dawno niesłyszaną nutę zagrał mi wiersz Konopnickiej, który w numerze "Tygodnika Illustrowanego" doszedł mnie w głuchej pustynie kalifornijskiej w górach Santa Ana. Drzewa, które szumiały wówczas naokoło mnie, szumiały mi, gdym czytał, jak polskie sosny. Tytułu wiersza, o którym pisałem zresztą w Listach z podróży, nie pamiętam już, ale zaczynał się on od słów:
Otoczyły mnie wkoło moje równie senne
Pasmem jednakiem;
Ale ja sobie lecę w krainy odmienne,
Umiem być ptakiem.
Henryk Sienkiewicz: Mieszaniny literacko-artystyczne <1879-1881>. PIW, Warszawa 1950, s. 46-47. "Dzieła", tom L, wydanie zbiorowe pod redakcją Juliana Krzyżanowskiego1879-1881>
Pan Sienkiewicz nie pamiętał tytułu wiersza, odnalazłam go zatem. To fragment wiersza "W górach. Przygrywka", w zbiorku: Poezye. Serya pierwsza. (Wydawnictwo Gebethner i Wolff, Warszawa 1888)
W GÓRACH.
I.
Przygrywka.
Wkoło mnie otoczyły moje równie senne,
Pasmem jednakiem.
Ale ja sobie lecę w krainy odmienne, —
Umiem być ptakiem.
Błękitna przestrzeń mruga, zaprasza do siebie,
Skrzydeł nie nuży...
Pędzim sobie we trójkę: ja, obłok na niebie,
I listek róży. —
Listek najpierwszy upadł na wioskowym kopcu
Cudzej granicy,
Jak rzucone słóweczko drogiemu mi chłopcu
Mdłej obietnicy...
A obłok powiał dalej... pod słonko się stroi
W biel i we złoto,
Aż u chaty ostatniej, co w kraju mym stoi,
Zadrżał tęsknotą...
Wiatr szarpnął go za szatę, rozrzucił mu włosy,
Toż łzami leci
Na łączkę, gdzie pod gruszą siedzi dziaduś bosy
I kupka dzieci...
Nie chce odlecieć dalej! Z tej mgły urodzony,
Z oparów rzeki,
Gdzież mu zwiedzać świat obcy, inne jakieś strony
I kraj daleki?
Więc sama lecę... sama, choć serce mnie boli
I smutno wróży...
Czemuż nie chciał obłoczek podzielić mej doli,
Ni listek róży?
Z obłoczka jabym sobie wieczorem pod głowę
Zwiła posłanie;
A z listka zasię róży — toć czary gotowe
Na zakochanie.
Lecz sina dal pociąga, i wabi, i nęci,
Jak cud nieznany...
Ej! ujrzę raz na oczy insze sianożęci
Insze kurhany!
Ej! posłyszę ja przecież, jakto ludzie gwarzą
Obcym mi gwarem...
I wypatrzę miesiączek, z jaką wstaje twarzą
Nad cudzym jarem...
I dowiem się raz wreszcie, gdzie tęcza podziewa
Wstążek swych końce?
I jakie tam piosenki o zmroku rozbrzmiewa
Echo mdlejące.
U nas w wiosce znam wszystko... wszystkiegom już syta,
Aż do znudzenia...
Codzień zza tego wzgórza słońce rankiem świta,
Nic się nie zmienia.
Wiem, gdzie rosną dziewanny, a gdzie niezabudki
W przydrożnym rowie;
Wiem, gdzie szary słowiczek zwił domek malutki
W naszej dąbrowie;
Wiem, gdzie ojciec łan orze, gdzie matka wybiela
Cieniutkie płótna;
Wiem, jak w święto wieczorem grzmi wiejska kapela,
Jak fletnia smutna...
Lasek, cmentarz, kościołek, starego plebana,
Znam już z pamięci...
Tęskno mi! — ej, pociąga dal sina, nieznana,
Wabi i nęci!
Tekst wiersza pochodzi z
Wikiźródeł