Z placu Komuny Paryskiej (przed wojną Placu Wilsona), z przystanku opodal miejsca stracenia nieszczęsnej Ruhli, pojechałem do centrum - w Aleje Ujazdowskie.
Mieściła się tam księgarnia o nazwie „Logos - Kosmos”, zajmująca się głównie importem i sprzedażą książek obcojęzycznych wydanych na Zachodzie. Sowieckie i enerdowskie albumy z dziełami sztuki, zawsze stojące w witrynie w eksponowanym miejscu, stanowiły wyjątek w asortymencie placówki. Poza tym „Logos - Kosmos. prowadził dział zamówień na określone pozycje (realizacja zlecenia w sprzyjających warunkach trwała cztery miesiące, w niesprzyjających - rok, a w niepomyślnych - wieczność) oraz dział komisowy alias antykwaryczny (zaopatrzony najlepiej).
Lubiłem tę księgarnię i często tam zachodziłem, chociaż moje wizyty bywały na ogół bolesne. Straszliwie wysokie ceny, zwłaszcza na książki nowe z „krajów burżuazyjnych”, sprawiały, że zazwyczaj musiałem obejść się smakiem. Te gorzkie doświadczenia nie zniechęcały mnie jednak i wstępowałem tam znowu, nawet gdy nie szukałem niczego konkretnego. Bo trzeba jeszcze dodać, że owo „zagłębie książkowe” różniło się od innych magazynów tej branży nie tylko asortymentem i szerszą skalą usług, lecz również wystrojem wnętrza, procedurą zakupu i znacznie uprzejmiejszą niż gdzie indziej obsługą. Półki i lady z książkami stały wzdłuż ścian pomieszczenia, klienci zaś mieli prawo nie tylko do nich podchodzić i sami wynajdywać poszukiwane pozycje, lecz grzebać w stertach i rzędach. Jeżeli ktoś się śpieszył lub mimo czynionych wysiłków nie odnajdywał jednak upragnionego tytułu, mógł liczyć na chętną pomoc uprzejmego subiekta, a nawet bywał proszony, aby „pozwolił z nim” na tajemnicze zaplecze.
Pchnąłem masywne drzwi i wkroczywszy do środka, ruszyłem z bijącym sercem do działu wydawnictw francuskich. - Będzie? Nie będzie? Było! A ściśle mówiąc - była. „Zwycięstwo” po francusku jest rodzaju żeńskiego:
Joseph Conrad
VICTOIRE
Du monde
entier
Gallimard
Osiem czerwonych liter tytułowego słowa świetnie się odznaczało na jasnobeżowej okładce.
Zajrzałem na tył książki, gdzie wpisywano cenę. Osiemdziesiąt dwa złote! Majątek! Za te pieniądze w księgarni zwanej radziecką mógłbym dostać co najmniej trzy podręczniki szachowe, a w księgarni muzycznej - płytę długogrającą z przyzwoitym nagraniem, nie mówiąc już o innych dobrach i przyjemnościach, jak kino (siedem biletów), teatr (co najmniej trzy) lub przejazdy taksówką (z domu do szkoły pięć razy).
Nie zawahałem się jednak, lecz, zacisnąwszy zęby, ze znaleziskiem w ręce przeszedłem do sekcji niemieckiej.
Schopenhauer Joanna. Jugendleben... i coś tam. Nie, nic takiego nie było. Znalazłem natomiast Gedichte Friedricha Hölderlina - jakieś stare wydanie, gotykiem, w twardej oprawie; na metrykalnej stronicy widniała czarna pieczątka: swastyka w kółku z orłem i napis „Stolp - Garnisonsbibliothek”. Sprawdziłem w spisie rzeczy, czy jest hymn Ren (Der Rhein). Był. Cena książki? Sześć złotych! – Doskonale! Bierzemy.
Przy kasie, z nonszalancją erudyty-światowca spytałem, czy miewają Jugendleben und... Wander Joanny Schopenhauer.
- No, wiecie państwo, matki słynnego filozofa - dodałem na wszelki wypadek.
Sprzedawca pakujący moje cenne nabytki spojrzał na mnie uważnie, po czym przerwał swą czynność i poszedł na zaplecze. Po chwili wrócił stamtąd trzymając w rękach książkę w żółto-białej okładce, na której czerniały litery stylizowane na gotyk:
Joanna Schopenhauer
Gdańskie wspomnienia młodości
- Czy o to ci idzie? - zapytał. Na ustach błąkał mu się filuterny uśmieszek.
- Proszę! Polskie wydanie! - pokryłem zaskoczenie protekcjonalnym tonem. - A kiedyż to wydali?
- Już dobre siedem lat temu - wyjaśnił z udaną pokorą. - W pięćdziesiątym dziewiątym. Pozycja antykwaryczna.
Zacząłem przerzucać strony wolnym, niedbałym ruchem, starając się odnaleźć rozdział trzydziesty dziewiąty.
- Da się czytać ten przekład? - spytałem lekceważąco.
- Ossolineum! - odrzekł z emfatycznym zgorszeniem. - Wątpisz w ich kompetencje? Pierwszy edytor w Polsce!
Antoni Libera: Madame. Wydawnictwo Znak, Kraków [?], s. 216-219
Komentarze
Prześlij komentarz