![]() |
Okładka |
![]() |
Okładka |
- O świetny pomysł! - zerwał się nagle Krzysztof. - Ida nam poczyta i ja już nawet wiem, co. Czekajcie chwilkę.
Wrócił ze swego pokoju z niedużą zniszczoną książką. Usiadł obok Idy i wcisnął jej tomik w bezwładną dłoń.
- Dajcie mi spokój - mruknęła Ida, niechętnie otwierając oczy. Popatrzała na okładkę. „Wesołe przygody Robin Hooda”.
- Dlaczego akurat to? - jęknęła.
- Bo są ku temu powody - odparł Krzysztof enigmatycznie; - Szwungszajba. Iduś, Szwungszajba.
- A! Szwungszajba - połapała się Ida. Popatrzała na braci Lisieckich. Zażerali się śliwkami rozłożeni na stopniach werandy. Otworzyła miękką okładkę.
- „Za dawnych czasów, gdy w wesołej Anglii panował dobry król Henryk II, w sherwoodzkich borach, nie opodal miasta Nottingham, żył sławny rozbójnik imieniem Robin Hood” - przeczytała głośno.
- O rozbójniku? - ocknął się nagle starszy Lisiecki i kuksańcem zwrócił uwagę młodszemu, że należy się skupić.
- O rozbójniku - odpowiedział Krzysio pospiesznie. - Bardzo ciekawe przygody.
- Ja lubię filmy o bandytach! - z zapałem oświadczył mały Marek.
- Robin Hood nie był bandytą - sprostował Krzysztof. - Był dzielnym rozbójnikiem, który zawsze stawał w obronie ludzi słabszych i pokrzywdzonych. Ida, czytaj, bardzo cię proszę.
Do wieczora przeczytali ze sto stron. Kiedy Idę zaczęło drapać w gardle, Krzysio przejął obowiązki lektora. Potem znów się zmienili, dzięki czemu zasłuchani bracia Lisieccy ani na chwilę nie opuścili sherwoodzkiego boru. Rozdziawieni, nieruchomi, Jarek i Marek nie odrywali wodnistych oczu od ust osoby czytającej i chłonęli każde słóweczko z takim napięciem, jakby dotąd nikt nigdy nie czytał im głośno. Pan Paszkiet, który początkowo gniewnie sarkał i ganił dobór lektury, twierdząc, że jeszcze nie jest zdziecinniałym staruszkiem, któremu trzeba opowiadać bajki - po pewnym czasie znudził się własnymi sprzeciwami i ucichł, a nawet sam się zasłuchał i zadumał. Tylko Basia, machnąwszy ręką, podreptała do swojej roboty i rychło dalekie grzechotanie mytych naczyń obwieściło jej czynną obecność w kuchni.
Czerwone słońce dawno już znikło za dachami kamienic przy Mickiewicza, kiedy pan Paszkiet powiedział, że może na dziś już wystarczy. Ida i Krzysio słyszeć o tym nie chcieli - mogliby czytać jeszcze i jeszcze, na zmianę i aż do rana, bo braciszkowie Lisieccy po raz pierwszy mieli ludzkie twarze i ślad myśli w oczach. Ale pan Paszkiet przypomniał, że Jarek i Marek powinni już iść do swoich łóżek, powiedział, że jest zimno i że jutro przecież też będzie dzień. Lisieccy, dodał, mogą jutro przyjść tu o tej samej porze. Jeśli zachowają się równie grzecznie jak dziś, pan Paszkiet nie będzie miał nic przeciwko nim ani przeciwko Robin Hoodowi.
Małgorzata Musierowicz: "Ida sierpniowa". Akapit Press, Łódź 2002, 174 s.
Słyszałem tylko o "idach marcowych" ale podejrzewam, że z "Idą sierpniową" niewiele mają wspólnego :-)
OdpowiedzUsuńTo prawda, niewiele. :-)
Usuń