Bez znieczulenia...

Ta książka zajęła mi jeden wieczór, dłuższy niż zwykle z powodu przesunięcia czasu, gdy zegarek mi pokazywał, że jest już późno, a organizm nie dał się oszukać. Spędziłam te godziny z "Lektorem" Bernharda Schlinka.


Niemcy, wojna, 15-latek i dojrzała kobieta. Ona mu pomogła, gdy zachorował, on jej przyszedł podziękować, gdy się lepiej poczuł. Z tej wdzięczności zgodził się czytać jej głośno swoje lektury... Od początku jednak chodziło nie tylko o czytanie. On się zakochuje miłością młodzieńczą, taką, z której intensywności sam sobie nie zdaje sprawy. Ona pewnego dnia znika bez słowa... Banał, romans, melodramat? Wcale nie. Bo w tle jest przecież wojna. Po kilku latach Michael, teraz już student, widzi ją znowu, w miejscu, w którym nigdy by się jej zobaczyć nie spodziewał - na ławie oskarżonych w procesie o zbrodnie wojenne. I cała intensywność uczucia, uśpiona w ciągu tych minionych kilku lat, wraca. Ale tym razem odmieniona: czy można czuć sympatię do zbrodniarki? Jak mogłbym współczuć osobie, która jest winna, sama się zresztą do winy przyznaje... ? Jak w ogóle mogła robić to, o co jest oskarżona? Siedząc przez wiele tygodni na sali sądowej i obserwując proces zakończony skazaniem Hanny, Michael podejrzewa sam siebie o stan znieczulenia, takiego, które pozwala mu spojrzeć na ten proces, swoją przeszłość i generalnie problem winy zbrodniarzy wojennych z boku i - jak sądzi - objektywnie.

Na zewnątrz przesuwały się domy, ulice, samochody, drzewa, a w oddali góry zamki i kamieniołomy. Postrzegałem to wszystko i nic nie czułem. Nie bylem już obrażony na Hannę, że mnie opuścila, zwiodła i wykorzystała. Nie musiałem łamać sobie nad nią dłużej głowy. Czułem, jak znieczulenie, z którym obserwowałem okropieństwa rozprawy, opanowywało moje uczucia i myśli z ostatnich tygodni. Stwierdzenie, że byłem z tego rad byłoby zbyt daleko idące. Miałem jednak wrażenie, że tak było dobrze. Że to umożliwiało mi powrót do codzienności i dalsze codzienne życie. [s. 155]

Tak jednak nie było, Michael nie przestaje analizować swojego uczucia, procesu, problemu odpowiedzialności za siebie i za swoich rodziców. I zadaje sobie pytania, mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Tych pytań nie kończy stawiać nigdy, przez nieudane małżeństwo i inne związki z kobietami, przez zawodowe życie historyka prawa, przez wiele godzin spędzonych nad książkami z mikrofonem magnetofonowym w ręce, kiedy nagrywał dziesiątki kaset i wysyłał je Hannie do więzienia. Nie przyszło mu łatwo robić to, co dla naczelniczki tego więzienia wydawało się prostym i jedynym rozwiązaniem.
Dla Michaela nic nie jest proste, niczego nie bierze na wiarę, nie ucieka ...

Uciec nie znaczy tylko skądś odejść, lecz również dokądś dotrzeć. A przeszłość, do której dotarłem jako historyk prawa, nie była w mniejszym stopniu wypełniona życiem niż teraźniejszość. Nie jest również tak, jak mogłaby przypuszczać osoba stojąca z boku, że ktoś obserwuje jedynie minioną pełnię życia, uczestnicząc w teraźniejszej. Zajmować się historią oznacza budować pomosty między przeszłością a teraźniejszością, obserwować obydwa brzegi i być na nich aktywnym... [s. 174]

Bernhard Schlink: "Lektor". Wydawnictwo Polsko-Niemieckie, Warszawa 2001, 208 s., tłum. Maria Podlasek-Ziegler

Okładka książki pochodzi ze strony Poczytaj.pl

Komentarze