Onaż była w każdym polskim domie...

W suchym, wiotkim szeleście liści pracowało na solecznickim cmentarzu dwóch ludzi. Na pozdrowienie, ten z krótkim, siwym wąsem, uniósł głowę.
- Polka? A skąd?
- Z Warszawy
- Z samej Warszawy? Oj! Maciej, bystro! Polaki z Warszawy przyjechawszy. Kochaneńka! Onże głuchy jak pienik klonowy, no niech choć popatrzy sie, jak po polsku opowiadać będziesz. Zamek królów budzi sie, prawda to?
Po opowieści o zamku królów Edward Apanel z Sołecznik Wielkich, pochyliwszy się, uniósł dwa liście klonu.
- Popatrz ty, kochaneńka. Liścik ten zołocieńki, czyścieńki. Ot, u ciebie taka mowa. A drugi czerniaty, pieżaty, wichrami ubity. U nas taka mowa. No te dwa liście z jednego spłyli drzewa. I my z jednego... Polskiego. 
[...]
A pani na zaduszny dzień do swoich musi wróciwszy, do Warszawy? Ja nadto śmiały jestem - nie proszę książka, ona drogo stoi i u was, i u nas. No Przyszlij mnie, kochaneńka ty, pocztówkę, co by na niej Warszawa była jak żywa... Powiesiwszy ja sobie kole Ostrombramskiej, powiem: patrz stary, kto do ciebie na dni ostatnie przyszedł.
- Przyślę każdą książkę. Tylko jaką chciałby pan mieć?
- To niemożebność, kochaneńka, żeby pani nie znała, jaka polska książka posiadać by ja chciał. Onaż była w każdym polskim domie, zaczem wojna ją wzięła. We Wilnie pono kupić się da, no, nim stary dziad doleciawszy, rozdrapią. To jest ta jedna, ta jedyna, gdzie napisano: przenoś moja dusza utęskniona...

październik-listopad 1976

Barbara Wachowicz - Malwy na lewadach. Wydawnictwa radia i Telewizji, Warszawa 1983, s. 224-225

Komentarze