Był grudniowy wieczór w Bibliotece Narodowej.
Znużony pracą, zapisywaniem, robieniem adnotacji,
zaznaczaniem, rozważaniem, przeglądaniem, medytowaniem przez cały dzień, ze
zmęczonymi oczami, ociężałą ręką odłożyłem pióro i odsunąłem krzesło.
Otaczały mnie ciała
przygarbione nad biurkami, głowy lśniące pod lampami i długie ściany
zamkniętych książek, niemych, nieprzeniknionych. Jakiś płynny, zielonkawy klej
sprawił, że Czytelnia Główna zastygła w niezmąconej ciszy. Nic się nie
poruszało. Utrzymywała się w niej woń specyficznego kurzu, takiego, który
wzbijamy każdego ranka.
„Ja chyba śnię... już nie żyję... Dałem się usidlić
iluzji...”
Po raz pierwszy znienawidziłem swoją pracę. Patrzyłem na
sterty dokumentów jak na rzeczy odległe, obce, a przecież od lat zmuszała mnie
do pochylania się nad nimi moja praca uczonego, zawiłe badania nad
językoznawstwem średniowiecza, które nikogo nie interesowały, nawet mnie.
W górze, wzdłuż ponurych przeszklonych ścian prześlizgnął
się jakiś cień.
Rozejrzałem się wokół siebie.
Głowy myślały. Gdyby nie źrenice, które łypały od czasu do
czasu znad worków pod oczami, zza okularów w rogowej oprawie, można by nabrać
wątpliwości, czy jeszcze żyją. Czytały. Jak nieruchoma jaszczurka trawi owada,
tak one wchłaniały wiedzę, nasiąkały pamięcią świata, nie odrywając się od
istoty rzeczy. Jakże nudna jest wieczność, gdy przenika czas...
Wstałem.
Zmierzyłem wzrokiem wszystkie te głowy. Ach! Niczego się nie
domyślały!...
Z sardonicznym uśmiechem na twarzy zapuściłem się do
podziemnych pomieszczeń, w których mieściły się katalogi.
Właśnie postanowiłem naruszyć prawo: zamierzałem przeczytać
coś nieprzydatnego! Tak po prostu. Bez uzasadnienia. Złamać reguły badacza,
zbijać bąki, czytać dla przyjemności...
Występek, ot co!
Zamknąwszy powieki, błądziłem między szafkami i otworzyłem
na chybił trafił jedną z szuflad, żeby wyjąć po omacku jakąś kartę katalogową. Odpisałem
z niej jedynie numer i poszedłem złożyć
zamówienie.
Wróciłem na swoje miejsce w ossuarium Czytelni Głównej i
przez dziesięć minut, które zajęło mi oczekiwanie, śmiałem się sam do siebie z
radości, która czułem w głębi duszy.
W końcu bibliotekarz przyniósł mi stary tom oprawiony w
czerwoną skórę, z fioletowym brzegiem. Był to Słownik patriotyczny autorstwa niejakiego
Fustela des Houillères, opublikowany w 1798
roku przez Nicéphore’a Salvioina, księgarza.
Ależ fart1 To dzieło było mi zupełnie nieznane.
W dalszym ciągu zdając się na przypadek, otworzyłem książkę
tam, gdzie sama się otwierała...
Eric-Emmanuel Schmitt: Sekta
egoistów. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2015, s. 7-10, tłumaczenie: Łukasz Müller
Takie właśnie bywają pułapki, kiedy się z pasji uczyni pracę, tak sobie myślę. Najlepiej może byłoby oddzielać te dwie dziedziny... Albo znajdować, pomimo wszystko, jakąś przestrzeń swobody w tym, co się robi. Zejść do piwnicy z katalogami i wybrać coś po omacku...
OdpowiedzUsuńJak zawsze odkrywam tutaj coś dla mnie nowego :)
Bardzo mi miło! :)
UsuńTak, pasja, która jest pracą, staje się niekiedy wyrzutem sumienia, gdy zaciera się granica między tymi dwiema sferami życia. Oczywiście, wspaniale jest robić to, co się kocha i jeszcze dostawać za to pensję. :) Ale wcześniej czy później pojawi się chwila znużenia...
A mnie podoba się pomysł takiego zdania na los. I chyba tak wybiorę kolejną książkę do czytania, już jestem ciekawa, jaką mi książkę z mojej domowej biblioteki szczęśliwy (lub złośliwy) los wskaże. :)
Czytałam i bardzo mi się podobała! A ten cytat... "Właśnie postanowiłem..." uwielbiam! I zamierzam się do niego stosować przez całe ferie co przy byciu w bardzo wymagającej klasie humanistycznej będzie dla mnie prawdziwym wybawieniem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ksiazki-inna-rzeczywistosc.blogspot.com
Świetnie. :)
UsuńPozdrawiam i życzę wspaniałych zaczytanych ferii!
Poczytać dla odmiany coś dla przyjemności- zdarza się, że kiedy to sobie właśnie postanowię biorąc się za coś w moim przekonaniu lekkiego trafiam jak kulą w płot i wynudzę się okrutnie. Tak więc czytając zgodnie z "prawem", czyli niejako z klapkami na oczach (książki "jedynie" słusznego dla mnie nurtu często znajduję w tym przyjemność. No, ale ja jestem w innej sytuacji- czytanie nie jest dla mnie pracą (tzn. nie czytanie książek), może dlatego nie odczuwam tak naglącej chęci zbłądzenia (skoku w bok).
OdpowiedzUsuńAle wyjątki zdarzają się i tu i tam :)
Wiesz, "przyjemność" przy czytaniu ma bardzo różne oblicza, dla jednego to lekkie, nieskomplikowane czytadło, dla kogoś innego książka, przy której trzeba pomyśleć.
UsuńZ pewnością inaczej traktuje książki i czytanie ktoś, kto zawodowo ma z nimi do czynienia (i może odczuwać przesyt od czasu do czasu), a inaczej ktoś, dla kogo czytanie nie ma nic wspólnego z wykonywanym zawodem i jest wyczekiwanym urozmaiceniem dnia.
Oczywiście, wyjątki są po obu stronach. :)