o wieczornych głośnych czytaniach...

   Także z obrazem tej kanapy, a raczej całego kwiecistego pokoju łączyło się dla dzieci wspomnienie o jednej z najżywszych przyjemności ich dzieciństwa: o wieczornych głośnych czytaniach.
   Owemu wieczornemu czytaniu zawdzięczały dzieci - w każdym razie starsze - najlepsze, najbardziej przejmujące wzruszenia swego młodego życia. Czytanie to odbywało się zawsze po przygotowaniu, o siódmej, i trwało pół godziny: do kolacji. Najczęściej jednak przeciągało się do trzech kwadransów, gdyż kolacja rzadko bywała punktualnie. Raz nawet na skutek czytania zgoła wystygła, a mianowicie wtedy, gdy Jan Kazimierz odwiedzał rannego Kmicica. Pani Emilia sarkała, ale dzieci nie były w stanie czekać na koniec do jutra, a i pan Władysław nie posłuchał żony i szorstkim "daj spokój" przerwał jej upominania i, trzymając czarny cwikier na małym palcu, czytał pełen zapału i przejęcia dramatyczną rozmowę Kmicica z królem.
   Bo w czasie tych wieczornych lektur przede wszystkim przeżywały dzieci smutki Skrzetuskiego, rozpacze Bohuna i przygody Kmicica. Opłakiwały śmierć małego rycerza, przejmowały się awanturniczymi przygodami Atosa i Portosa, nienawidziły Mazarina, wielbiły d'Artagnana. Podczas tych czytań poznały także siwobrodego Wernyhorę i cierpienia branek wziętych w jasyr. Tam po raz pierwszy śmiały się z zawziętej zawiści rejenta Milczka i buńczucznej agresywności Cześnika. Tu nawet, choć zdawać by się mogło, że jest to dla nich "zbyt trudne" zobaczyły po raz pierwszy strofy Słowackiego obraz sześciu córek Popiela, ujętych snem kamiennym.

   Wszystkie te wspaniałe przygody i czułe sceny przesuwały się przed ich oczyma wyraziście i plastycznie, bo - trzeba powiedzieć - pan Władysław miał niepospolity dar głośnego czytania. Czytał głosem donośnym, wyraźnie i jasno, gdzie trzeba kładąc akcenty grozy, smutku, przerażenia i podziwu, ale zawsze bardzo dyskretnie. Gdy czasem zastępowała go w czytaniu pani Emilia, przyjemność była o połowę mniejsza. Pani Emilia bowiem nie czytała dobrze: nie tak wyraźnie, a przede wszystkim nie tak spokojnie i po prostu. Dzieciom wydawało się, że czyta sztucznie, i nie lubiły jej słuchać.
   Ale czytanie ojca uwielbiały. Czytanie to było punktem kulminacyjnym dnia. Dzieci cieszyły się na nie od rana, zwłaszcza gdy akcja znajdowała się w jakimś ciekawym a przejmującym momencie, co przy Sienkiewiczu zdarzało się często.

Zofia Starowiejska-Morstinowa: Dom. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań [2014], s. 126-127

Komentarze

  1. Piękne wspomnienia. Ja pamiętam Baśnie Andersena czytane? -nie, chyba raczej opowiadane na dobranoc przez Tatę. Sienkiewicza czytałam już sobie sama, ale też pamiętam, jak potrafiłam zatopić się w lekturze zapominając o całym świecie. Coraz bardzie mi się ta książka podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, piękne; cieszę się, że zainteresowała Cię ta książka. :-)
      Ja pamiętam, jak Sienkiewicza czytała mnie i mojej starszej siostrze mama - to było "W pustyni i w puszczy". Trylogię czytałam już sama, kilka lat później.

      Usuń

Prześlij komentarz