Gdy ostatni raz korzystałem z biblioteki, wciąż mieli wielkie, długie szafki katalogowe...

To prawda, że czytam dużo książek, ale przeważnie je kupuję, zwykle z drugiej ręki. Gdy ostatni raz korzystałem z biblioteki, wciąż mieli wielkie, długie szafki katalogowe. Nawet w szkole, kiedy komputery stały się standardem, nadal korzystałem z katalogów kartkowych. Lubiłem wyciągać kartę autora i sprawdzać listę wymienionych książek.
Spodziewałem się zobaczyć za biurkiem w bibliotece starszą panią, ale widzę chłopaka, mniej więcej w moim wieku, z długimi, kręconymi włosami. Jest wygadany, ale od razu go polubiłem.
 - Macie gdzieś te karty? - pytam.
 - Jakie karty? Karty do gry? Biblioteczne? Kredytowe? - Wyraźnie dobrze się bawi. - Co dokładnie masz na myśli?
Próbuje sprawić, żebym poczuł się niewykształcony i całkiem beznadziejny, choć tak naprawdę nie potrzebuję do tego pomocy.
 - No wiesz, karty ze wszystkimi pisarzami i autorami, i takie tam - wyjaśniam.
 - Och. - Teraz śmieje się na całe gardło. - Dawno nie byłeś w bibliotece, co?
 - Tak - odpowiadam. Teraz rzeczywiście czuję się niewykształcony i beznadziejny. Mógłbym równie dobrze nosić znak mówiący, że jestem zupełnym zerem. Wykorzystuję to. - Ale czytałem Joyce'a, Dickensa i Conrada.
 - A kim oni są?

Teraz ja mam przewagę.
 - Co? Nie czytałeś tych gości? I nazywasz się bibliotekarzem?
Przyznaje mi rację, uśmiechając się przebiegle. - Touché.
Touché.
Nienawidzę tego słowa.
Mimo to koleś staje się o wiele bardziej pomocny. Wyjaśnia:
 - Nie używamy już tych kart. Teraz wszystko jest w komputerach. Chodź.
Zbliżamy się do komputerów i wtedy mówi:
 - Dobrze, podaj mi autora.
Jąkam się, ponieważ nie chcę zdradzać nazwisk wymienionych na asie pik. One należą do mnie. Podrzucam gościowi Szekspira.
Wpisuje go i pojawiają się wszystkie tytuły. Wskazuje numer obok Makbeta i oświadcza:
 - Tak to działa. Jasne?
Spoglądam na ekran i rozumiem.
 - Dzięki.
 - Zawołaj, jeśli będziesz mnie potrzebował.
 - Okej.
Odchodzi i zostaję sam z klawiaturą, pisarzami i ekranem.
Zaczynam od Grahama Greene'a. Wybieram nazwiska w tej samej kolejności, w której wymieniono je na karcie. Szukam w kieszeni jakiegoś kawałka papieru, ale znajduję tylko zniszczoną serwetkę. Do stołu przywiązano długopis. Kiedy wpisuję litery i uderzam w enter, wszystkie tytuły książek Grahama Greene'a pojawiają się na ekranie.
Część jest naprawdę błyskotliwa.
   Czynnik ludzki
   W Brighton
   Sedno sprawy
   Moc i chwała
   Nasz człowiek w Hawanie
Wypisuję je na serwetce wraz z numerem pierwszej powieści.
Wszystkie numery są takie same.
Później wstukuję „West, Morris". Niektóre z jego tytułów wydają się równie dobre, jeśli nie lepsze.
   Szubienica na piasku
   Buty rybaka
   Dzieci słońca
   Mistrz gry
   Klowni Pana Boga
A teraz Sylvia.
Przyznaję, mam do niej słabość, bo już ją czytałem i to jej słowa przyszły do mnie we śnie. Gdyby nie ona, nie siedziałbym tutaj, nie wpadłbym na trop miejsca, do którego muszę się udać. Chcę, żeby jej tytuły okazały się najlepsze, i choć nie wiem, czy nie jestem uprzedzony do pozostałych, dla mnie takie są.
   Zimowy statek
   Kołos
   Ariel
   Przejście przez wodę
   Szklany klosz
Z serwetką idę do półek i odszukuję książki w odpowiednim porządku. Są piękne. Wszystkie stare i w twardej oprawie, czerwonej, niebieskiej lub czarnej. Zdejmuję je po kolei, a później siadam z nimi przy stoliku. Co teraz?

Jak, do cholery, mam je przeczytać w ciągu tygodnia albo dwóch? Wiersze Sylvii, jasne, ale pozostali dwaj napisali kilka całkiem sporych powieści, ujmując to delikatnie. Mam nadzieję, że przynajmniej są dobre.

- Posłuchaj - mówi bibliotekarz. Stoję przy jego biurku z książkami.
- Nie możesz wypożyczyć tak wielu. Wiesz, są ograniczenia. Czy ty w ogóle masz kartę?
- Jaką ? - Nie mogę się powstrzymać. - Do gry? Kredytową? O jaką kartę ci chodzi?
- Dobra, mądralo.
Obaj znajdujemy przyjemność w tej chwili. Sięga pod biurko i podaje mi arkusz papieru.
- Wypełnij to, proszę.
Kiedy już wyrabiam kartę, próbuję go nieco zmiękczyć, żeby dostać książki w swoje ręce. 
- Dzięki, stary. Odwalasz tu kawał cholernie dobrej roboty.
Podnosi wzrok.
- Nadal chcesz je wszystkie, co?
- Owszem. - Podnoszę tomy z podłogi i układam na biurku. - Potrzebuję ich i tak czy inaczej, dostanę je. Tylko w dzisiejszym chorym społeczeństwie człowiek może być prześladowany za czytanie zbyt wielu książek. - Spoglądam do tyłu, na pustki w bibliotece. - Te tutaj raczej ostatnio nie opuszczały swoich półek, prawda? Nie sądzę, by ktoś jeszcze ich potrzebował.
Pozwala mi mówić, cały czas zajmując się swoimi sprawami.
- Słuchaj, będę z tobą szczery - zaczyna. - Osobiście nic mnie nie obchodzi, ile książek wypożyczysz. Jednak takie są zasady. Jeśli szef mnie przyłapie, będę miał problemy.
- Jakie problemy?
- Cholera, nie wiem, ale na pewno poważne.
Mimo to patrzę na niego, nie cofając się ani o krok.
Poddaje się.
- Dobra, dawaj je. Zobaczmy, co mi się uda wymyślić. - Zaczyna je skanować. - Mój szef i tak jest zupełnym idiotą.
Kiedy kończy, po drugiej stronie biurka leży dokładnie osiemnaście książek.
- Dzięki - mówię. - Doceniam to.
„A jak mam je zanieść do domu?" - pytam się w duchu. 

Markus Zusak: Posłaniec. Nasza Księgarnia, Warszawa 2014, s. 200-202, tłumaczenie Anny Studniarek

Komentarze

  1. "Tylko w dzisiejszym chorym społeczeństwie człowiek może być prześladowany za czytanie zbyt wielu książek" - o hoho, mocne słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocne. Chłopak był zdesperowany, pewnie dlatego tak mu wyszło.
      A samą książkę Zusaka polecam, tak jak i jego poprzednią, "Złodziejkę książek". :-)

      Usuń
    2. "Złodziejkę książek" czytałam, podobała mi się. Jednak nie na tyle, by do niej wracać..

      Usuń

Prześlij komentarz