Czytałem seriami, czytałem autorami...

JI: Dla mnie też książki były czymś, co wyzwalało pewien rodzaj magii czy też pasji kolekcjonerskiej. Czytałem seriami, czytałem autorami. To mi zresztą później zostało, ale pamiętam, że gdy miałem lat może dwanaście, trzynaście, przeczytałem coś Jules'a Verne'a i oszalałem na jego punkcie. Znalazłem jakąś jego książkę z Biblioteki "Klubu Siedmiu Przygód", gdzie na okładce były wyliczone wszystkie tytuły Verne'a przetłumaczone na polski. Nie spocząłem, dopóki wszystkich nie dopadłem. Gdzieś w bibliotece szkolnej, w jakichś bibliotekach miejskich, publicznych, w Pałacu Młodzieży - po prostu tytuł po tytule, od Dzieci kapitana Granta, Tajemniczej wyspy, Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi, Podróży do wnętrza ziemi, aż przeczytałem wszystko, co było Verne'a po polsku. 

ASz: Ja cię rozumiem doskonale. W Krakowie była wypożyczalnia książek, na rogu św. Jana i św. Tomasza. Prowadziły ją takie starsze panie. To były książki tak właśnie oprawione, w szary papier. Ja tam co drugi dzień latałem i wymieniałem, stamtąd też brałem całego Verne'a i tego typu rzeczy. Pożyczało się to i szybko czytało. To były książki przygodowe - jak je nazywano - więc czytanie szło błyskawicznie.

A powiedz, jacy byli twoi najważniejsi pisarze - od początku?

Wiesz, bez cudów. Podejrzewam, że byli to ci sami autorzy, których ty czytałeś w tym czasie: czy James Fenimore Cooper, czy Jules Verne, o którym opowiedziałeś, czy Aleksander Dumas - czytałem go wtedy po francusku - wszystkie jego powieści, od Trzech muszkieterów przez wiele, wiele innych...

Słuch absolutny. Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem. Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 45-46

Komentarze