...była tylko ona i Wisława Szymborska, a między nimi ten wiersz

"I oto na salę weszła drobna postać. Rozległy się oklaski i trwały dłuższą chwilę a Wisława Szymborska jak prawdziwa królowa uśmiechała się do wiwatującego tłumu. Tak to w każdym razie odbierała rozgorączkowana Franciszka. Potem usiadła na środkowym fotelu, obok niej bardzo miły, siwy pan w zabawnej czerwonej marynarce. Po drugiej stronie wesoło uśmiechnięta pani z krótko ostrzyżonymi, brązowymi włosami.  Franciszka pomyślała, że to oczywiście świta królowej. Królowa przecież nie mogła pojawić się na Zamku sama. Ale kiedy Wisława Szymborska zabrała głos, wszystkich przywitała i zaczęła trochę żartować z samej siebie, Franciszka uznała, że nie jest żadną królową, tylko po prostu najmilszą poetką na świecie. Była drobna i krucha. Chociaż z  referatu, który Franciszka niedawno zrobiła, wiedziała, że poetka ma tyle lat, ile jej babcia ze strony taty, to uznała, że wygląda bardzo młodo. Może to sprawiał jej przyjazny i nieco figlarny uśmiech, a może niezwykła żywość twarzy i całej sylwetki. W końcu pan w czerwonej marynarce podał poetce kartkę papieru i rozległ się jej głos. Czytała powoli i z namysłem pierwszy wiersz. Dla Franciszki cały świat odpłynął gdzieś daleko, była tylko ona i Wisława Szymborska, a między nimi ten wiersz. Brzmiał, jakby był mówiony specjalnie dla niej. Nosił wymowny, jak uznała Franciszka, tytuł: Radość pisania:

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze
i rozgarnia
spowodowane słowem "las" gałęzie.

Franciszka czuła, że ogarnia ją nieznany do tej pory rodzaj radości. Cisza na sali, słowa poetki i jakaś nieznana energia unosząca się w powietrzu sprawiały, że miała wrażenie, iż za chwilę oderwie się od fotela i pofrunie. Ale zaraz trochę się opanowała, bo nie zamierzała nigdzie się teleportować. Niemal głośno westchnęla, gdy poetka kończyła czytać swój wiersz:


Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.

Przez następną część wieczoru Franciszka siedziała jak zaczarowana i starała się nie uronić ani słowa. Pan w czerwonej marynarce podawał poetce kolejne kartki, czasem szeptał jej coś do ucha,  a ona uśmiechala się i czytała dalej. Franciszka zdawała sobie sprawę, że uczestniczy w czymś niezwykłym, co zapamięta na całe życie i co, być może, będzie miało z kolei wpływ na jej własne życie. Mówiąc po prostu, Franciszka, słuchając wierszy Wisławy Szymborskiej, nabrała absolutnego przekonania, że na pewno będzie poetką. Bo radość pisania wierszy, niezależnie od innych radości, które dawało jej życie, była dla niej największą radością.  I nie miało to nic wspólnego z tym, że napisała w swoim życiu zaledwie kilka wierszy. Widocznie ten rodzaj radości nie miał nic wspólnego z ilością. Kiedy pan w czerwonej marynarce podał noblistce ostatnią kartkę, Franciszka musiała przyznać, że wiersz na zakończenie został dobrany genialnie. [...] 
W ciszy panującej na sali rozbrzmiewały słowa ostatniego wiersza:

Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
"Ty pójdziesz górą, ja doliną..."
Chociaż słyszymy — nie wierzymy.

Nasz uśmiech nie jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej, niż są warci,
niekochających żałujemy.

Tacyśmy zadziwieni sobą,
że cóż nas bardziej zdziwić może?
Ani tęcza w nocy.
Ani motyl na śniegu.

A kiedy zasypiamy,
we śnie widzimy rozstanie.
Ale to dobry sen,
ale to dobry sen, 
bo się budzimy z niego.

Franciszka poczuła, że coś ją ściska za gardło, a oczy ma zupełnie mokre..."*

* Anna Piwkowska: Franciszka. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2014, s. 62-65

Wisława Szymborska

Komentarze