Ta książka stała się dla mnie drogowskazem literackim i wykazem lektur obowiązkowych

Okładka
Gdy byłem młodym chłopcem, zainteresowanym niesłychanie Zachodem (gdyż nie może sobie Pani nawet wyobrazić, jak silne i dominujące było wtedy nasze uczucie, że siedzimy zamknięci w więzieniu, a "prawdziwy" wyidealizowany świat pozostał za jego murami), kupiłem cykl esejów Kałużyńskiego zatytułowany "Podróż na Zachód", w którym młody dziennikarz w sposób krytyczny opisywał literaturę i sztukę "upadającego" kapitalizmu. Ta książka stała się dla mnie drogowskazem literackim i wykazem lektur obowiązkowych i nie byłbym tym, kim dzisiaj jestem, gdyby mi to w ręce nie wpadło. Nie znam Kałużyńskiego, ale nazwałem go swoim nieślubnym ojcem duchowym. 
Okładka
Zabawna anegdota: w trakcie poszukiwania w ówczesnej Polsce tych wszystkich lektur, a między innymi "Procesu" Kafki, który wyszedł przed wojną, uruchomiłem nawet bibliotekarkę sanockiej biblioteki, by wyszukała mi "Proces" (ogromna ilość książek była wycofywana i szła na przemiał). W końcu moja mama wraca z miasta i mówi, że pani bibliotekarka znalazła dla mnie "Proces". Biegnę w te pędy do miasta, a bibliotekarka pełna dumy, wręcza mi propagandową broszurę "Proces Doboszyńskiego".

Liliana Śnieg-Czaplewska: Bex@. Korespondencja mailowa ze Zdzisławem Beksińskim. Mail datowany: 02/09/2004. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005, s. 81

Zdzisław Beksiński w swoim mieszkaniu (fot. Tomasz Wierzejski/FOTONOVA)

Komentarze

  1. Nawet nie podejrzewałem by Kałużyński mógł wytaczać szlaki dla kogoś takiego jak Beksiński ale może to nic dziwnego, mój szlak wytyczył kanon literatury z encyklopedii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dla mnie było to zaskoczenie. Wspomniała o tym Magdalena Grzebałkowska w Portrecie podwójnym Beksińskich (http://wwygodnymfotelu.blogspot.com/2014/03/a-jestem-mimo-wszystko-czytelnikiem.html), poszłam tropem, na który się powołała i tak trafiła na moje biurko "Bex@...".
      No zobacz, ja też czytałam według kanonu z encyklopedii. :-) Zrobiłam sobie ksero tamtej obszernej tabeli i zaznaczałam przeczytane tytuły. Do dzisiaj mam te kartki...

      Usuń
    2. Ja założyłem zeszyt do którego ją przepisałem i zaznaczałem przeczytane pozycje, nie ma po nim śladu ale tabela swoje zrobiła :-)

      Usuń
    3. I to jest najważniejsze. :-)
      Dzisiaj też często czytam według jakiejś listy, ale już nie tak "wiernie"; gdy akurat nie mam ochoty na jakąś konkretną książkę, to po prostu sięgam po wykaz (wykazy) i tam szukam inspiracji. :-)

      Usuń
    4. Mam podobnie :-) zresztą przez to kanonu nigdy nie skończyłem bo nie dość, że nie wszystkie pozycje były wówczas przetłumaczone, to zaczęły obrastać w kolejne i kolejne.

      Usuń
    5. Właśnie!
      A do tego lubię podążać tropem podsuniętym przez autora czytanej książki. Tak jak w tym przypadku - tu trop podsunęła Grzebałkowska.
      I tak to leci - życia nie starczy, żeby wszystko przeczytać...

      Usuń
    6. Zgadza się i dlatego miał rację profesor Swieżawski, jeśli mnie pamięć nie myli, gdy mówił, że nie czyta książek dobrych bo wówczas zabrakłoby mu czasu na bardzo dobre :-)

      Usuń
    7. Święte słowa! :-)
      Czasami bywa jednak, że uprzedzamy się do jakiejś książki, bo zdaje nam się, że jest kiepska i dlatego jakoś nie mamy na nią ochoty. Potem okazuje się, że próbowaliśmy ominąć taką, która bardzo nam się spodoba... O takim przypadku napisał Marek Oramus (przygotowałam już ten cytat do publikacji 27 czerwca, z okazji ostatniego dnia roku szkolnego) :-)
      A ja nie zmuszam się do czytania do końca książki, która mi się nie podoba. I nie jest dla mnie ważne, czy inni uważają ją za arcydzieło, którego znajomość jest "obowiązkowa". Odkładam ją bez żalu, bo tyle innych czeka.

      Usuń

Prześlij komentarz