... to jest teatr, Babciu Weatherwax!

Okładka
Długo się broniłam, przyznaję. Najpierw udawałam, że Terry Pratchett w ogóle nie istnieje, potem wykręcałam się wszystkimi najbardziej popularnymi sposobami: brak książek, brak czasu, stos tytułów mających pierwszeństwo, najpierw to, bo trzeba zwrócić właścicielce…, teraz koniecznie to, bo takie ma świetne recenzje… 

No i stało się to za sprawą Stiega Larssona. 
Tak, tak, wiem, jak to brzmi. 
Ale to prawda. 

Przeczytałam "Millennium", stwierdziłam u siebie zespół Larssona i postanowiłam go zwalczyć nie podobną literaturą, tylko literaturą całkiem inną, najlepiej maksymalnie różną. 

Na początek wymyśliłam, że grudzień będzie pratchettowy. 
Przeczytałam "Nację". Podobała mi się, ale żebym się poczuła zapratchettowana… eee, nie. 
Potem "Kolor magii" i "Blask fantastyczny". Po czwóreczce… hmmm 
Niby się mówi, że do trzech razy sztuka, ale ja już zdążyłam się zorientować, że to nie zawsze prawda. Tym bardziej, że kilka miłych osób doradzało mi na forum [BiblioNETki], żeby próbować i się nie poddawać po pierwszych, niezbyt przekonujących doświadczeniach, bo Pratchett to tyle smaczków… 

Postanowienia są po to, żeby je łamać…, odłożyłam Pratchetta, przeczytałam prezent od BiblioNETkołaja - „Psy z Rygi” Mankella :-), potem był „Marley i ja” Grogana… 
Ale Pratchett mnie męczył. 

Przeszukałam forum, znalazłam ciekawe wątki, polecano tam kilka tytułów, sięgnęłam po jeden z nich… 

Wpadłam po uszy na 33 stronie, przy tej scenie:

"Magrat była oczarowana, jak zwykle. Teatr składał się z kilku łokci pomalowanej derki, drewnianej sceny ułożonej na beczkach i pół tuzina ławek stojących na rynku. Ale jednocześnie udawało mu się być Zamkiem, Innym Skrzydłem Zamku, Tym Samym Skrzydłem Trochę Później, Polem Bitwy i Drogą za Miastem. Popołudnie ułożyłoby się znakomicie, gdyby nie Babcia Weatherwax. 
Po kilku przenikliwych spojrzeniach w stronę trzyosobowej orkiestry, w nadziei że ustali, który instrument jest teatrem, stara czarownica w końcu zwróciła uwagę na scenę. Wtedy właśnie Magrat zrozumiała, że Babcia nie pojęła jeszcze pewnych fundamentalnych aspektów sztuki dramatu. 
W tej chwili podskakiwała ze złości na stołku. 
- Zabił go! - syknęła. - Dlaczego nikt nie reaguje? Przecież go zabił! I to na oczach wszystkich! 
Magrat rozpaczliwie ściskała rękę starszej koleżanki, która usiłowała poderwać się na nogi. 
- Wszystko w porządku - szepnęła. - On nie zginął! 
- Zarzucasz mi kłamstwo, moja mała? Przecież widziałam! 
- Babciu, to nie jest naprawdę. Nie widzisz tego? 
Babcia Weatherwax uspokoiła się trochę, ale wciąż burczała coś pod nosem. Odnosiła wrażenie, że świat usiłuje wystrychnąć ją na dudka. 
Na scenie jakiś człowiek w prześcieradle wygłaszał pełen emocji monolog. Przez kilka minut Babcia słuchała z uwagą, po czym szturchnęła Magrat pod żebro. 
- O co mu teraz chodzi? - zapytała. 
- Tłumaczy, jak mu przykro, że ten drugi zginął - wyjaśniła młodsza czarownica i dodała szybko, by zmienić temat: - Mają tu sporo koron, prawda? 
Babcia nie dała się zbić z tropu. 
- W takim razie dlaczego wziął go i zabił? 
- To trochę skomplikowane... 
- Skandal! - rzuciła Babcia. - A ten nieżywy biedak ciągle tam leży! 
Magrat obejrzała się na Nianię Ogg, która przeżuwała jabłko i z zachłannością badacza wpatrywała się w scenę. 
- Moim zdaniem... - rzekła powoli - oni chyba tylko udają. Popatrz, on oddycha. 
Reszta publiczności, która uznała już, że te komentarze są elementem przedstawienia, jak jeden mąż spojrzała na zwłoki. Zaczerwieniły się. 
- Przyjrzyj się też jego butom - dodała krytycznie Niania Ogg. - Prawdziwy król wstydziłby się w takich pokazać. 
Zwłoki spróbowały schować stopy za tekturowy krzak. 
Czując, że w jakiś niepojęty sposób odniosły drobne zwycięstwo nad handlarzami nieprawdy i fałszerstw, Babcia poczęstowała się jabłkiem z torby. Zaczęła z nowym skupieniem obserwować scenę. Magrat odetchnęła z ulgą i usiadła wygodniej, by podziwiać przedstawienie. Niestety, jak się okazało, nie na długo. Świadome zawieszenie niewiary zostało przerwane przez głos z boku: 
- Co teraz? Magrat westchnęła. 
- To tak - zaczęła. - On myśli, że jest księciem, ale naprawdę jest córką tego drugiego króla, przebraną za mężczyznę. Babcia poddała aktora długiej, analitycznej obserwacji. 
- Przecież to jest mężczyzna - oznajmiła. - W słomianej peruce. I stara się mówić piskliwie. 
Magrat zadrżała. Wiedziała co nieco o konwencjach teatru. Lękała się tego pytania. Babcia Weatherwax miała swoje Poglądy. 
- Tak, ale... - wykrztusiła przerażona - ...to jest teatr. Rozumiesz... Wszystkie kobiety są grane przez mężczyzn. 
- Dlaczego? 
- Nie wpuszczają kobiet na scenę - wyjaśniła Magrat drżącym głosem. Zamknęła oczy. 
Tymczasem na miejscu po lewej stronie nie nastąpił żaden wybuch. Zaryzykowała szybkie spojrzenie. 
Babcia spokojnie przeżuwała wciąż ten sam kawałek jabłka. Nie odrywała oczu od przedstawienia. 
- Nie rób problemów, Esme - wtrąciła Niania Ogg, która także wiedziała o Babcinych Poglądach. - To niezłe przedstawienie. Chyba zaczynam rozumieć, o co tu chodzi. 
Ktoś stuknął Babcię w ramię. 
- Przepraszam - powiedział. - Czy zechciałaby pani zdjąć kapelusz? 
Babcia odwróciła się na stołku powoli, jakby popychana ukrytym silnikiem, i poddała natręta stukilowatowemu, diamentowemu spojrzeniu; zwiądł pod jej wzrokiem i opadł na siedzenie. Wzrok Babci odprowadzał go do samego końca. 
- Nie - odrzekła. 
Przemyślał pozostałe mu możliwości. 
- To dobrze - oświadczył. 
Aktorzy przerwali grę i spoglądali na Babcię, która odwróciła się i skinęła w stronę sceny. 
- Na co się tak gapicie! Bierzcie się do roboty.
Niania Ogg podsunęła jej inną torbę. 
- Poczęstuj się miętusem - zaproponowała. 
I znowu zaimprowizowany teatr wypełniła cisza, jeśli nie liczyć pełnych wahania głosów aktorów, zerkających na surową postać Babci Weatherwax, oraz dźwięków ssania dwóch gotowanych miętusów, które Babcia przesuwała w ustach językiem. 
Aż nagle Babcia odezwała się przenikliwym głosem, od którego jeden z aktorów upuścił drewniany miecz: 
- Tam z boku stoi jakiś człowiek i coś im szepcze! 
- To sufler - wyjaśniła Magrat. - Podpowiada im, co mają mówić. 
- Sami nie wiedzą? 
- Myślę, że zapominają. Babcia szturchnęła Nianię Ogg. 
- Co się teraz dzieje? - spytała. - Dlaczego są tam wszyscy ci królowie i reszta? 
- To bankiet, rozumiesz - odparła z wyższością Niania Ogg. - Z powodu zabitego króla, tego w butach. Chociaż, jeśli się przyjrzysz, to zobaczysz go, jak udaje żołnierza. Wszyscy wygłaszają mowy, jaki dobry był tamten król. I zastanawiają się, kto go zabił. 
- Naprawdę? - upewniła się Babcia z posępną miną. 
Zerknęła na scenę, szukając wzrokiem mordercy. 
Podejmowała decyzję. 
Po chwili wstała. 
Czarny płaszcz powiewał wokół niej niby skrzydła anioła zemsty przybywającego, by zbawić świat od całego tego udawania, pretensji, oszustw i bezwstydu. Wydawało się, że w jakiś sposób urosła. Wyciągnęła gniewną dłoń w stronę winnego. 
- On to zrobił! - krzyknęła tryumfalnie. - Wszyscy widzieliśmy! Zabił go sztyletem!"

Terry Pratchett: "Trzy wiedźmy". Prószyński i S-ka, Warszawa 1998, s. 33 - 36 [w przypadku zamieszczonych niżej krótkich cytatów, numer strony podałam pod cytatem], tłum. Piotr W. Cholewa

Dalej było podobnie! 


-Gdzie Niania?- spytała tylko. 
Leży na trawniku – wyjaśniła Babcia – Czuje się trochę słabo. 
Z zewnątrz dobiegł głos Niani Ogg, która czuła się słabo na całe gardło. … 
[ strona 44] 


Poborca z roztargnieniem miął kraj swojej szaty. 
- Owszem, sir. Wspomniałem, że podatki pomagają utrzymać pokój… 
- I co? 
- Odpowiedziały, że król sam powinien dbać o swoje pokoje, sir… 
[strona 61] 


Głaz był wysoki niczym mężczyzna i miał niebieskawy odcień. Uważano go za wyjątkowo magiczny, ponieważ – chociaż był tylko jeden – nikt nigdy nie zdołał go policzyć. Kiedy tylko zauważył, że ktoś przygląda mu się z namysłem, natychmiast przesuwał się mu za plecy. Był najbardziej wstydliwym monolitem na świecie. ... 
[strona 75] 


- Kim jesteś? – zapytała śmiało Babcia. 
Głowa odwróciła się w jej stronę. 
- Moje imię jest niewymawialne w twoim języku, kobieto. 
- Ja to osadzę – odparła groźnie Babcia i dodała: - Nie waż się mówić do mnie: kobieto. 
- Jak chcesz. Moje imię brzmi: WxrtHltl-jwlpklz – oświadczył demon z wyższością. 
- Gdzie byłeś, kiedy rozdawali samogłoski? – wtrąciła Niania Ogg. – Stałeś za drzwiami?... 
[strona 80] 


… W życiu człowieka są tylko trzy okazje, kiedy wypada przejść przez drzwi frontowe, ale wtedy go przenoszą. … 
[strona 85] 


Każde miejsce leży tam, gdzie jest, od czasu kiedy pierwszy raz tam trafiło. To się nazywa geografia. 
[strona 99] 


Babcia Weatherwax wcale się nie zgubiła. Nie należała do osób, które się kiedykolwiek gubią. Po prostu w tej chwili wiedziała co prawda dokładnie, gdzie się znajduje, ale nie była pewna lokalizacji wszystkich innych miejsc. … 
[strona 120] 


Niania Ogg pojawiła się z boku, na próżno usiłując zgrać kurs i prędkość z wirującą, skaczącą miotłą. Oktarynowe iskry strzelały z zamarzniętych, pozwieranych gałązek. Niania pochyliła się i chwyciła Babcię za spódnicę. 
- Mówiłam, że to głupie! - krzyknęła. - Przeleciałaś przez całą tę mgłę, a potem w górę, w zimne powietrze, tępa miotło! 
- Puść moją spódnicę, Gytho Ogg! 
- Łap moją! Coś ci się pali z tyłu! 
Przebiły warstwę chmur i wrzasnęły chórem, gdy porośnięty krzakami grunt wynurzył się znikąd i wymierzył prosto w czarownice. 
I przeleciał obok. 
[strona 164] 


Przeznaczenie bywało zabawne, nie można było mu ufać. Kiedy człowiek... krasnolud... myślał już, że je dopadł, okazywało się czymś innym: zbiegiem okoliczności albo wyrokiem opatrzności... Można było zaryglować przed nim drzwi, a ono stało za plecami. Kiedy już było przybite, odchodziło z młotkiem. 
[strona 202] 


- Przypilnujemy go - zapewniła Babcia. 
- Nie powinnyśmy. Jeśli ma być królem, musi sam walczyć - rzekła Magrat. 
- Nie chcemy, żeby marnował siły - odparła z wyższością Niania. - Ma być sprawny i świeży, kiedy tu dotrze. 
- A potem, mam nadzieję, pozwolimy mu toczyć walki po swojemu? 
Babcia klasnęła w dłonie. 
- Oczywiście - zapewniła. - Pod warunkiem, że będzie wygrywał. 
[strona 204] 


Nigdy nie poświęcała słowom wiele czasu. Uważała je za nazbyt niematerialne. Teraz tego żałowała. Słowa w istocie były niematerialne, ustępliwe jak woda, ale też potężne jak woda. A teraz spływały na widzów, podmywały brzegi prawdy i unosiły ze sobą przeszłość. 
[strona 231] 

[Wszystkie cytaty: Terry Pratchett "Trzy wiedźmy", tłumaczenie Piotra W. Cholewy. Warszawa 1998.] 


Śledząc perypetie trzech szalonych, ale dobrotliwych dam, chichocząc pod nosem od czasu do czasu, nawet nie zauważyłam, kiedy za oknem zrobiło się jasno…


Świat Dysku Terry'ego Pratchetta

[Notkę zamieściłam z BiblioNETce 3 stycznia 2010 roku]

Komentarze