Każdy posiadacz pokaźnej domowej biblioteki ma swoje ulubione egzemplarze "z historią"...

Okładka
"Każdy posiadacz pokaźnej domowej biblioteki ma swoje ulubione egzemplarze "z historią". Otrzymane w prezencie, odziedziczone, kupione w antykwariacie, znalezione na śmietniku. Widać po nich, z jakiego domu pochodzą, jak się z nimi obchodzono, gdzie trzymano - jedne mają pozaginane rogi i zaplamione strony, inne czuć papierosowym dymem, jeszcze inne należały do pedantów, którzy rozginali książkę tylko na czterdzieści pięć stopni, tyle, żeby było widać druk, ale żeby nie zdefasonować grzbietu; zachowywali obwoluty w nienagannym stanie i wklejali bardzo eleganckie ekslibrisy. [...] Nie mówię już o notatkach na marginesie, bo to temat na kilka takich felietonów jak ten.
[...]
I oczywiście większe inserty - wszelkiego rodzaju zakładki liściki, zapomniane rachunki.
Jacek Dehnel
fot. Cezary Rucki
W dawno nieczytanych książkach z naszej domowej biblioteki znaleźć można perforowane karty do komputerów z czasów, kiedy mój ojciec pracował na Wydziale Informatyki Politechniki Gdańskiej - a było to w zamierzchłej epoce, która nie słyszała o dyskietce. W osiemnastowiecznym weneckim mszale, który wygrzebałem z dna kartonu na warszawskim targu staroci i kupiłem za zawrotną sumę złotych polskich dwudziestu, a potem pół dnia, strona po stronie, rozprasowywałem, znalazłem kilka martwych much - Bóg jeden wie, z którego wieku. A o zasuszonych listkach, kwiatkach i płatkach już nawet nie wspominam, tyle tego leży w zapomnieniu między jednym wierszem a drugim. Lubię je znajdować i starannie układać w taki sposób, żeby nic się im nie stało i żeby mnie ucieszyły przy kolejnej lekturze.
Jeśli zatem słyszę po raz kolejny, że "czas książki dobiega końca", że nowoczesne nośniki, że na jednym pendrivie zmieści się cała biblioteka, macham na to ręką. Bez względu na wszystkie wygody technologii nic nie zastąpi radości z przewracania kolejnych stron, szukania zakładki, znajdowania w tomiku, przyniesionym własnie z antykwariatu, karteczki z napisem "zadzwonić do Lucyny" albo czyjegoś włosa, starannie zwiniętego i włożonego między kartki, jakby miał powiedzieć nam, właśnie nam, coś znacznie ważniejszego niż sama książka."

Jacek Dehnel: "Egzemplarze specjalne". W: "Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu". Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s. 363-366

Komentarze

  1. Po pierwsze - koniecznie wreszcie muszę przeczytać coś autorstwa tego pana, nawet ostatnio macałam cytowaną książkę, ale rozsądek zwyciężył.

    Po drugie - też mam takie tomiszcza z historią, wprawdzie bez XVIII wiecznych trupów much, ale mimo to powieść zmarłej pani Terakowskiej z jej dedykacją (której do dziś nie rozumiem tak w pełni) czy książka o Krakowie z dedykacją pana Mazana, udzielona w samym krzyżu Sukiennic, albo zaginiona gdzieś niestety "Alicja w krainie czarów" mojej mamy mają dla mnie olbrzymie znaczenie sentymentalne.

    Po trzecie - ta cała dyskusja o wypieraniu książki papierowej przez elektroniczną nie ma raczej sensu. Ja na przykład klasykę mogę czytać tylko w wersji tradycyjnej, bo mam taki zwyczaj, że sobie w trakcie lektury takiej Jane Austen wyobrażam, że jestem jedną z bohaterek i czytam sobie właśnie w XVIII wieku w bibliotece mojego dworku. Wyobrażasz sobie taką wielką damę z Kindlem w rękach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, bardzo się starałam, ale wielkiej damy z XVIII wieku z Kindlem w rękach nie udało mi się zobaczyć oczami wyobraźni. :-))
      Ale to jest fajny pomysł, wyobrażać sobie, że jest się jedną z bohaterek czytanej książki, muszę spróbować. :-)
      Dziękuję za Twoje wspomnienia o książkach z historią. Dedykacje niemal zawsze sprawiają, że książki mają bogatszą "duszę", prawda? A tej zaginionej "Alicji" bardzo mi żal. Może jeszcze się znajdzie?
      Wokół "Młodszego księgowego" krążyłam kilka dni, aż wreszcie mój rozsądek zdrzemnął się na chwilkę... :-)

      Usuń

Prześlij komentarz