W krainie wybredności

Okładka
"Od tej pory wiele razy przekraczałam Marszałkowską i zmierzałam do biblioteki. Wolno mi było już samej tam chodzić.
W niektóre popołudnia pędziłam tam prawie z zadyszką, bo pilno mi było dokończyć przerwaną wpół zdarzenia sensacyjną opowieść.
Niekiedy zaś szłam statecznie i powoli, rozmyślając, co by tu wybrać na dziś do czytania. Jak łasuch, który siedząc w przeobfitej spiżarni obiecuje sobie, co zje jutro, co pojutrze, tak ja obchodziłam półki z książkami wybierając te, które będę chciała przeczytać kiedyś, które muszę zaraz przeczytać, i te, które mogą trochę poczekać.
Wiedziałam, że nigdy nie przeczytam wszystkich tych książek, domyślałam się, ze minie moje dzieciństwo zanim zdołam przebrnąć przez wszystkie tomy, ale też do mnie należało rozkoszne wytyczanie dróg, jakimi przez ten wielki księgozbiór mogłam wędrować.
Książki można było czytać systematycznie, po kolei, autorami, albo według jakiegoś tematu, czy też rodzaju. Jednak po pewnym okresie czytania według ustalonej zasady, przyjemnie jest zboczyć z drogi, jak wędrowiec, który schodzi z szosy, aby uszczknąć parę kwiatków na pobliskiej łące, albo zerwać garść malin w przydrożnym rowie. Czasem tak sobie wędrowiec ową łąkę upodoba, że rozbija na niej namiot, aby ni stąd ni zowąd zatrzymać się tu na dłużej, a czasem wraca po chwili na szosę i podejmuje dalszy marsz.
Tak i ja maszerowałam zygzakami poprzez gąszcz książek.
Znalazłam tu swoją krainę wybredności, gdzie byłam książkową władczynią, czyli dosłownie księżniczką,  a wszystkie moje grymasy, kaprysy i wybryki były tu zupełnie na miejscu.
Pani Felicja, a również i inne panie bibliotekarki, które poznałam z czasem, niby jakieś damy dworu podsuwały mi różne wyszukane książkowe przysmaki i bardzo były uradowane jeśli łykałam je z apetytem, lecz jeśli odkładałam je po przeczytaniu kilku stron, także były ze mnie zadowolone."

Joanna Papuzińska: "Darowane kreski". Wydawnictwo ATENA, Warszawa 1994, s. 94-95

Komentarze