Thomas Wharton: "Salamandra"

Okładka
"  - Lekka jestem, zaczął hrabia, ale na tyle silna, by porwać człowieka. Niewielka jestem, lecz we mnie drzemią całe zastępy, czekając na przebudzenie. Milczę, acz moje słowa pokonują wielkie odległości i trafiają do celu.
   - Książka, powiedział Flood po chwili namysłu.
   - Niedawno, oznajmił hrabia, strzepując zaplątane w wąsy okruchy pieczywa, zakupiłem bibliotekę od emerytowanego pułkownika z Bostonu. Jeden z jego woluminów był pańskim dziełem.
   W suficie przesunęła się kolejna płyta i na opadającej platformie ukazał się służący w czerwonej liberii energicznie szczotkujący parę wysokich do kolan butów z cholewami. Rzucił okiem na Flooda i z krzywym uśmieszkiem, który wyrażał rezygnację w obliczu szaleństwa, zniknął przez zapadnię w podłodze.
   Hrabia sięgnął do kieszeni szlafroka i wyciągnął z niej Teoretyczną rozprawę o ekonomii politycznej.
   - Na pewno pan ją poznajesz.
   Flood kiwnął głową.
   - Jedno z moich pierwszych zleceń. Dla towarzystwa filozoficznego w Dublinie.
   - No, w każdym razie jakoś dotarła do Nowej Anglii. Gotów jestem pójść o zakład, że to pańskie tak zwane towarzystwo filozoficzne to w rzeczywistości rewolucyjny spisek ze zgromadzeniami po obu stronach Atlantyku.
   - Nic mi o tym nie wiadomo, rzekł Flood. Ja tylko wykonuję zlecenia. Co ludzie robią z książkami po wyjściu z mojego sklepu, to już ich sprawa.
   Szybko zatopił zęby w bułce, zaniepokojony oburzeniem, jakie wkradło się do jego głosu.
   - Oczywiście, powiedział hrabia. Co się dzieje w burzących się koloniach pańskiego kraju, też mało mnie interesuje. Mówiąc prawdę, byłem zdziwiony, że w amerykańskiej głuszy są takie rzeczy jak biblioteki. Zawsze myślałem, że mieszkają tam tylko pomalowane dzikusy i ludzie z lasu.
   Mówiąc, hrabia wyjmował po kolei ukryte tomy, aż najmniejsza książeczka znalazła się w jego dłoni.
   - Wielcy zaiste pożerają maluczkich. Genialne.
   - Wielmożny panie, jestem...
   - W rzeczy samej, panie Flood. Mądrym człowiekiem. Moja córka może panu powiedzieć, jak bardzo byłem zachwycony, gdy po raz pierwszy to ujrzałem.
   Flood zwrócił oczy ku Irenie.
   - Oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem, ojcze.
   - A teraz, rzekł hrabia, wreszcie - powoli zacisnął dłoń wokół miniaturowej książeczki - jest pan tutaj. I powiem panu dlaczego. Tworzę bibliotekę, jakiej jeszcze nie było. Bibliotekę jedynych w swoim rodzaju woluminów, osobliwości, wydań składających się z pojedynczych , unikatowych egzemplarzy. Jest jednak, pomimo wszystkich moich wysiłków, jedna książka, która zawsze mi się wymykała. Zamiast jednak na próżno jej szukać, postanowiłam kazać ją dla mnie wydrukować.
   - Ma pan manuskrypt.
   - Nie.
   - W takim razie przypuszczam, że jest jeszcze kwestia pozyskania prawa autorskiego.
   Hrabia prychnął.
   - Prawo autorskie. Ale mnie pan ubawił. Żeby pobudzić pańską ciekawość, powiem, że tekst tej książki nigdy nie został przypisany definitywnie żadnemu znanemu autorowi. A tak naprawdę, nigdy nawet nie widziałem manuskryptu na oczy. Zaintrygowany?
   - I zdezorientowany.
   - Cieszy mnie to. Na podstawie pańskich prac doszedłem do wniosku, że przyjmie pan wyzwanie."


Thomas Wharton: "Salamandra".Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2002, s. 34 - 36, tłum. Jerzy Kozłowski

Komentarze

Prześlij komentarz