Maria Pruszkowska: "Przyślę panu list i klucz" i "Trędowata"


Do zamieszczenia tego fragmentu "Przyślę panu list i klucz" Marii Pruszkowskiej, drugiego już posta o książce Pruszkowskiej na tym blogu, zainspirował mnie Piotr Wójcicki, który w komentarzu pod tamtymi fragmentami książki dziwił się, jak można czytać "Trędowatą"... A najlepiej wyjaśnia to sama Maria Pruszkowska:

Okładka
"Z książek dla młodzieży przerzuciliśmy się na literaturę, tak zwaną wtedy brukową. Czytałyśmy Courths-Mahlerową, Zarzycką i Barclay i też bawiłyśmy się wspaniale. W końcu przyszła kolej na królową tego rodzaju książek, czyli Trędowatą.
Doszłam do przekonania, że książka ta jest szalenie interesującym zjawiskiem na horyzoncie czytelniczym. Nie ma chyba drugiej pozycji w literaturze, która by takie harce wyprawiała z odczuciami przejmującego się czytaną książką odbiorcy. Ja sama dzięki Trędowatej przeszłam trzy fazy, które mogłam zatytułować: Od szczytów do otchłani i od otchłani do szczytów.

Pierwsze zapoznanie się z Trędowatą miało przebieg podobny jak u wszystkich dziewcząt w wieku lat dwunastu-trzynastu. A więc płomienna miłość do Waldemara ordynata Michorowskiego i zalewanie się łzami, gdy Stefcia umarła. Docierała wtedy do mnie tylko melodramatyczna strona ksiązki. Nic innego nie widziałam i na nic innego nie zwróciłam uwagi. Przez jakieś dwa lata była to najukochańsza moja książka, pomimo pokpiwań Ojca i jeszcze gorszego natrząsania się ze mnie Matki za zdenerwowanie jej w Zakopanem.

Okładka
Potem przyszło opamiętanie. Zrozumiałam cały bezsens Trędowatej. Książka stała się irytująca i zeszła do rzędu książek kompletnie "nie czytable". Budziła też jakiś wstyd i żal, że była dawniej książką, którą się uwielbiało i polewało łzami. O Trędowatej nie lubiłam rozmawiać, bo obrzydliwie było łgać i kłamać, że zawsze potrafiłam się poznać na jej bezsensie, ale jeszcze głupiej przyznać się do łez i do uwielbienia dla bohaterów. Tak więc była to przez długie lata książka zepchnięta do otchłani i wstydliwie omijana w rozmowach.

Aż wreszcie przyszła trzecia faza, gdy Trędowata dźwignęła się znów z upadku.
Zawdzięczałam to właśnie czytaniu jej wraz z Lusią i Mizią przy milczącym aplauzie Barkisa-Połanieckiego. Byliśmy w czwórkę rozbawieni, że znależliśmy wreszcie klucz do Trędowatej i odpowiednie dla niej miejsce w naszej literaturze. Otóż Trędowatą należy czytać tak jak Wodehouse'a, Makuszyńskiego, Tarkingtona, a radości będzie wtedy co niemiara. Współczuliśmy ludziom, którzy przez snobizm wyrzekli się raz na zawsze Trędowatej i omijają ich te rozkosze. Stwierdziliśmy, że bije ona na głowę nawet wszelkie parodie na swój temat. Sama dla siebie jest parodią, i to parodią niesłychanie świeżą i interesującą, bo napisaną nieświadomie i ze śmiertelną powagą.

Oczarowana Trędowatą i jej nowym dla mnie obliczem natychmiast kupiłam ją i urządziłam uroczystą jej instalację w naszym Miesiącu Zatajonym, obok największych arcydzieł literatury. Ojciec, gdy to spostrzegł, zaczął wrzeszczeć, jak oparzony kot, bo myślał, że już zupełnie zgłupiałam, aczkolwiek nigdy za mądra nie byłam. Po krótkiej jednak prelekcji z mojej strony wziął Trędowatą do czytania i przez parę dni słychać było ryki śmiechu z jego kącika. Matka zaś poganiała go, ponieważ chciała jak najprędziej dorwać się do książki i przeczytać ją pod nowym kątem i też wziąć udział w rozkoszowaniu się Stefcią, która "biegała po lesie, unosząc się własnymi myślami" i Waldemarem, który stał "z męskim dreszczem rozkoszy" i któremu "zmysły wypełzły na usta"."

Maria Pruszkowska: "Przyślę panu list i klucz". Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1972, s. 91-92

Komentarze

  1. Wiem, że moja mama zalewała się łzami w kinie na "Trędowatej". Ja kupiłem, jeszcze na studiach, wydanie 1989 r. - pamiętam, te traumatyczne doznanie, przez jakiś czas było śmiesznie ale potem zrobiło się już straszno :-). Nabawiłem się przez nią urazu do "babskiej" literatury chyba na zawsze i na zawsze "Trędowata" została dla mnie przykładem grafomanii i literackiej szmiry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to niekwestionowana królowa grafomanii. Może trzeba ją było sobie dawkować? Bo sposób zaproponowany przez Pruszkowską jest dobry, jeżeli potraktować powieść jako parodię samej siebie, to staje się zabawna.
      A mnie żal, że masz uraz do literatury "babskiej" jako takiej, bo może niektóre do niej zaliczane książki by Ci się spodobały, gdybyś dał im szansę? :-)

      Usuń
    2. Jasne, że daję :-) - już nawet posłuchałem się Ananke i Koczowniczki nie żałuję :-), lekko czerwieniąc się wyznaję, że przy Helen Fielding dobrze się bawiłem :-) ale odpadłem po kilku stronach Grocholi i Sowy - wolę oryginały niż mutacje, choćby to nawet były rodzime produkcje :-) Pozdrawiam :-)

      Usuń
    3. Wiadomo, oryginał zawsze lepszy od mutacji. Z babską literaturą i ja miewam "problemy". :-)
      Z rodzimej produkcji sugerowałabym nieśmiało zawarcie znajomości z Moniką Szwają, jej "Domem na klifie", na przykład. No i niezmiennie polecam "Przyślę panu list i klucz". :-)
      Pozdrawiam :-)

      Usuń
  2. A ja swego czasu żyłam w przekonaniu, że "Trędowata" to jakiś klasyk wielki, porównywalny z Prusem czy cóś. Dopiero Pruszkowska mnie oświeciła, i dziwnym trafem od kilku tygodniu (czyli od czasu przeczytania "Przyślę panu...") co i rusz natrafiam na jakieś dygresyjki w telewizji i prasie, świadczące o tym, że cały kraj wie, że to to szajs, tylko ja żyłam w niewiedzy... Ale mimo to z chęcią kiedyś przeczytam "Trędowatą" pod kątem trzeciej fazy :D

    "Stefcia umarła!" - tekst kultowy! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam odczucia podobne ;) Kiedy czytałam "Trędowatą nie zwracałam większej uwagi na językowe dziwadła, a na jej melodramatyczny wydźwięk. Po przeczytaniu przytoczonego fragmentu również nabrałam ochoty na lekturę "Trędowatej" pod kątem parodii.

      Usuń
    2. Wiesz jak to jest, znane i popularne nie znaczy: dobre. Samo słowo "trędowata" działa trochę jak symbol. Każdy sobie kojarzy tak, jak mu w duszy gra... dla jednego (jednej) to romans wszech czasów, dla kogoś innego szmira wszech czasów. :-)
      Jak spróbujesz trzeciej fazy, to napisz, proszę, o swoich wrażeniach.
      A "Stefcia umarła" to tekst kultowy, masz rację. :-)

      Usuń
    3. ~ milla: ciekawa jestem, jak odbierzesz "Trędowatą" pod tym kątem. :-)

      Usuń
  3. Aaaa, to teraz wszystko staje się zrozumiałe. Rzeczywiście pisarka wyjaśniła rzecz całą, "rozliczając" się z uniesieniami wczesnej młodości. dziękuję za ten wyjaśniający wpis i pozdrawiam ciepło
    (dodaję szczerze, że nic mi nie wypełzło na usta)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne zmysły Ci nie wypełzły na usta? :-))

      Maria Pruszkowska miała dar obserwacji, nie tylko podlotków, i potrafiła swoim spostrzeżeniom (doświadczeniom) nadać żartobliwą formę. Dlatego lubię tę opowieść. A także dlatego, że lubię książki o książkach i ich czytaniu.
      Pozdrawiam. :-)

      Usuń
  4. Przyznać się czy nie, że w pewnym wieku historia Stefci mnie wzruszała? Przyznam, ale zrzucę to właśnie na ten wiek.
    Jak dobrze, że z "Trędowatej" czy Coelho można wyrosnąć i wspominać melodramatyczne uniesienia z pobłażliwym uśmiechem. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznać się. :-) Choćby dlatego, że związana jest z tym chwila wspomnień, które zapewne spowodowały, że uśmiechnęłaś się sama do siebie, prawda? :-)

      Usuń
    2. O tak, a teraz wyobraź sobie minę mojego polonisty, jak mu powiedziałam, że chcę o "Trędowatej" napisać wypracowanie (dał na klasówce temat wolny - po raz pierwszy i po moim pytaniu, po raz ostatni). :P

      Usuń

Prześlij komentarz