Maria Pruszkowska: "Przyślę panu list i klucz"

Okładka
Tej książki nie mogło tu zabraknąć! "Przyślę panu list i klucz" Marii Pruszkowskiej jest moją pierwszą książką o książkach. I do dzisiaj jedną z ulubionych.

Rodzina całkiem przeciętna, na pierwszy rzut oka, ale jaka nieprzeciętna. Wszyscy czytają, całymi dniami, a i niejedną noc spędzili na czytaniu. A mimo to powieść Pruszkowskiej wcale nie jest nudna. Praktycznie mogłabym niemal całą książkę tu przepisać i każde słowo by było na temat - czytania, książek, bohaterów literackich. Postanowiłam jednak ograniczyć ilość fragmentów do trzech. Wybór dwóch z nich był z góry przesądzony, ale jak z pozostałych wybrać ten trzeci? Nie było łatwo... :-)

Okładka
Jakoś do ostatniej chwili nic mogłam się zdecydować, co zabrać, i ciągle to wyjmowałam książki z szafki, to wkładałam, to znów wyjmowałam inne. I w tym momencie wpadłam na dobry pomysł, żeby pożyczyć Trędowatą od Stefy. Była to jej jedyna książka poza książeczką do nabożeństwa. [...] 
Toteż natychmiast gdy pociąg ruszył i zniknął mi z oczu Ojciec powiewający wielką płachtą chustki do nosa — pożegnania na peronach lubił odgrywać ostentacyjnie — zabrałam się do czytania. W przedziale jechał jakiś ksiądz, pani z dziewczynką w moim wieku i jeszcze parę osób. Zresztą szybko cały przedział i pociąg, i podróż, i wszystko, co się mnie tyczyło, znikło mi sprzed oczu wobec czarownej historii Stefci Rudeckiej, która zaczęła się przede mną rozgrywać na kartach czytanej książki.[...] 
Z wypiekami na twarzy gnałam przez książkę bez tchu z jedną myślą: co dalej? zapominając zupełnie o paczce z prowiantem uszykowanej przez Stefcię na drogę. 
Z początku przeszkadzali mi moi towarzysze podróży. Ksiądz parę razy przerwał mi czytanie trapiąc się rychłą utratą mego wzroku. A ta pani, która, jak widziałam w Warszawie, mizdrzyła się do Ojca, usiłowała teraz nawiązać ze mną rozmowę i zaznajomić ze swoją córką, żeby nam się droga do Zakopanego nie dłużyła. 
Nie dłużyła!!! 
Odburkiwałam coś nieprzytomnie. Zrażeni więc moją nieuprzejmością, współtowarzysze podróży przestali się mną interesować. 
Nie czułam głodu, nie czułam, że ścierpłam, siedząc ciągle w jednej pozycji. Nie czułam też wstydu, gdy zorientowałam się, że w moim sercu nie ma już miejsca ani dla Nienaskiego, ani dla Przełęckiego i że całe moje serce oddane jest Waldemarowi ordynatowi Michorowskiemu. [...] 
W tym miejscu okazało się, że pociąg wjechał w góry, więc wszyscy zaczęli się miotać przy oknach i podziwiać tak zwane „widoki”. I znów zaczęli mnie zaczepiać, żebym podziwiała razem z nimi. Odburknęłam, że tą drogą jeżdżę dwa razy w tygodniu i znam każdy krzak. No bo jeśli dwanaście lat przeżyłam bez widoku gór, to mogę przeżyć jeszcze dwie godziny, a od tej książki nie oderwie mnie żadna siła. Toteż przesiadłam się w drugi kąt przedziału oddając im okno. [...] 
Stefcia Rudecka umarła! 
Oparłam głowę o książkę i zalałam się tak rozpaczliwymi łzami, że całe towarzystwo odskoczyło od okna i rzuciło się do mnie usiłując się dowiedzieć, dlaczego płaczę. A przecież nie mogłam z nimi rozmawiać o tak subtelnych sprawach. Ukryłam więc głowę w czyjś płaszcz wiszący koło mnie i łkałam. Ksiądz zaczął szeptać do tej pani z dziewczynką, iż przewidywał, że z tym dziwnym dzieckiem będą w drodze kłopoty. 
Nareszcie pociąg zwolnił i stanął. Było to już Zakopane. Jak nieprzytomna włożyłam płaszcz i beret, wzięłam walizkę, ktoś wepchnął mi w drugą rękę paczkę z nieruszonym prowiantem na drogę. 
Matka na widok mojej zapuchniętej z płaczu twarzy przeraziła się ogromnie i, jak to czynią wszystkie matki na świecie, chwyciła mnie w ramiona, toteż rozszlochałam się jeszcze bardziej. Ponieważ na żadne z jej przerażonych pytań nie mogłam odpowiedzieć, Matka wepchnęła mnie do bufetu stacyjnego. Naokoło nas rozstępowali się ludzie z bardzo współczującymi twarzami. W bufecie Matka kazała mi wypić trochę wody sodowej i zaczęła się dopytywać: 
— Bój się Boga... — tak zaczynała zawsze, gdy była zdenerwowana. — Bój się Boga. Co się stało? 
— Stefcia umarła — odpowiedziałam dzwoniąc zębami o szklankę. 

[s. 45-47]


Zdjęcie
Wróciłyśmy o północku obładowane książkami. Od rana też rozłożyłyśmy się z warsztatem pracy na werandzie. Czytałyśmy głośno na zmianę z zegarkiem w ręku. Ta, która nie czytała, zapisywała wszelkie szczegóły i szczególiki, które po każdym rozdziale powtarzałyśmy sobie, wypytując się nawzajem. Poza tym szykowałyśmy łapanki na wujka, bo w programie turnieju zostało ustalone, że i my będziemy zadawały pytania. [...] 
Dwa tygodnie obkuwałyśmy się, jakby do jakiegoś straszliwego egzaminu, przesiadując całe dnie na werandzie, obłożone książkami i notatkami. 

[s. 77-78]


Okładka
Są książki, które się czyta.
Są książki, które się pochłania.
Są książki, które pochłaniają czytającego.
Dla mnie właśnie Przeminęło z wiatrem było taką książką. 
Czytałam przez całą noc. Zaczęło się robić widno, gdy zasnęłam. Obudziłam się o dziesiątej. Nie było więc sensu iść o tak późnej porze do biura. Wobec tego zjadłam śniadanie i wróciłam do łóżka czytać dalej. Trapiła mnie co prawda myśl o sprzątaniu mieszkania, ale miałam przed sobą całe popołudnie. O godzinie piątej wypędził mnie z łóżka głód i miauczenie Ptolka. Nałożyłam więc na nocną koszulę prochowiec i wyskoczyłam do najbliższego sklepiku po kiełbasę, bułki i mleko. 
Pokrzepiona na ciele, pokrzepiałam się na duchu myślą, że posprzątam w niedzielę rano. 
Do której godziny w nocy czytałam, nie wiem, bo stanął nienakręcony zegarek. O której godzinie obudziłam się w niedzielę, też nie wiem, z tego samego powodu. 
Do jedzenia miałam w domu już tylko dwie tabliczki czekolady. Całe szczęście, że Ptolemeusz lubił czekoladę, tak samo jak ja. Postanowiłam więc spokojnie skończyć książkę, a zostało mi zaledwie około stu stron, i potem oddać się sprzątaniu i szykowaniu na dansing. Zbliżałam się już do końca tej fascynującej powieści, gdy ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Odruchowo, myślą tkwiąc cały czas w książce, podniosłam się i otworzyłam. 
Przed drzwiami stali Mizia z Połanieckim. Uśmiechnięci, weseli i wyelegantowani. 

[s. 113-114]




Maria Pruszkowska: "Przyślę panu list i klucz". Wydawnictwo Formicula, Kraków 2009.

Komentarze

  1. Zazdroszczę Ci tej lektury, czytałam masę recenzji, wszystkie entuzjastyczne, i nigdzie tej książki nie mogę dorwać... nigdzie! W żadnej bibliotece, w żadnym antykwariacie! A teraz mnie jeszcze nasmaczyłaś tymi cytatami... Pierwszy absolutnie genialny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tę książkę warto przeczytać, naprawdę. I pisząc to wcale nie chcę Cię dodatkowo stresować. Jeżeli prześlesz mi swój adres (na przykład na PW w BiblioNETce), to Ci ją pożyczę. :-)

      Usuń
    2. Mogłabyś? Byłabyś wtedy najcudowniejszą istotą pod słońcem :)

      Adres na B-netce już wysłałam. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    3. Już dotarł. :-) Postaram się, żeby pani Pruszkowska jutro wyruszyła w drogę. Pozdrawiam. :-)

      Usuń
  2. Naprawdę "smaczne" cytaty, bardzo zachęcające do poznania książki. Szczególnie ciekawa jestem reakcji mamy bohaterki na informację o śmierci Stefci :) Będę pamiętała o tej książce i jak trafi się okazja przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że te cytaty Cię zachęciły do przeczytania książki. Zastanowiłam się przez chwilę, czy Ci zdradzić zakończenie tej kolejowej przygody, ale chyba lepiej nie, żeby nie zmniejszać Ci przyjemności czytania. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do "książkowych" książek, przynajmniej tych, które mi przychodzą do głowy, można chyba też zaliczyć "Klub Dumas" A.Perez-Reverte'a (doczekała się nawet ekranizacji). Nie jest to porywająca proza, przez pewien czas mozolnie trzeba się przez nią przebijać ale z czasem wciąga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, "Klub Dumas" stoi u mnie na półce z książkami o książkach. :-) Moja lista takich książek zawiera kilkadziesiąt pozycji. Stopniowo je tu wszystkie wprowadzę. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Też pochłaniają mnie niektóre książki, ale jednak nie mogę zrozumieć jak może pochłonąć "Trędowata". Ilekroć próbowałem ją czytać, ogarniał mnie nieopanowany śmiech, jakbym czytał jakiś satyryczny monolog na temat literackiej polszczyzny. Ten niewiarygodnie śmieszny koszmar językowy nie powinien pochłaniać kogolwiek, kto ma jakiś podstawowy słuch językowy. Okazuje się, że jednak niemożliwe bywa możliwe. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie także pochłaniają niektóre książki i przyznam, że bardzo lubię, gdy tak się dzieje. :-)

      A "Trędowata"...; najlepiej opisała przypadek "Trędowatej" sama Pruszkowska, więc po przeczytaniu Twojego komentarza odszukałam odpowiedni fragment i zamieściłam go tu: http://wwygodnymfotelu.blogspot.com/2012/06/maria-pruszkowska-przysle-panu-list-i.html

      Od siebie powiedziałabym tylko: nic dodać, nic ująć. :-)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń

Prześlij komentarz