Henning Mankell: "Nim nadejdzie mróz"


Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Lubię Wallandera. Przede wszystkim za to, że będąc bardzo dobrym policjantem, nie przestaje być zwykłym człowiekiem, posiadającym wprawdzie wiele zalet, ale i nie pozbawionym całkiem prozaicznych wad. I jak zwykły człowiek - Kurt poczuje zmęczenie pracą, zamarzy mu się emerytura, spokojna okolica, domek i pies... Znamy takie marzenia, podejrzewam, że miewamy całkiem podobne. Może tylko, patrząc realistycznie, skupiamy się na tym psie, nie na domku. :-) 
Ale oto pojawia się w stopniu znacznie większym niż w poprzednich tomach następne pokolenie, Linda Wallander, niespełna 30-letnia policjantka, już po szkole policyjnej, ale jeszcze przed rozpoczęciem pracy na tym samym posterunku, co jej ojciec. Niby jeszcze nie pracuje, ale - jak sama to odczuwa - niewidzialny mundur krępuje jej ruchy i ogranicza w działaniu. Linda miesza się więc w pracę policji, do aktualnie prowadzonych dochodzeń, początkowo wywołując głównie sprzeciw, a czasami wręcz złość swojego ojca, stopniowo zyskując jednak jego akceptację, a nawet ostrożnie, jakby wbrew sobie, okazywane uznanie.
Znacznie więcej miejsca niż w poprzednich tomach poświęca Mankell wciąż jeszcze kształtującym się relacjom rodzinnym ojca z córką i córki z matką. I te fragmenty początkowo zaskakują, przynajmniej mnie, bo oto dowiadujemy się, że ojciec - spokojny w pracy - bywał w domu nieopanownym furiatem, że zdarzyło mu się przekroczyć także granicę, której zdecydowanie przekraczać nie powinien, że matka wcale nie jest taką osobą, za jaką można ją było uważać na podstawie dość skąpych informacji z poprzednich tomów cyklu, tylko w znacznie większym stopniu zmaga się ze swoimi demonami, czy raczej bezwolnie im się poddaje.
Sama akcja powieści dotyczy spraw trudnych, sekt religijnych, bardziej ogólnie wpływu religii i sekt  na życie nie tylko młodzieży, ale i osób niepozbieranych, nieradzących sobie z życiem i swoimi problemami. Mankellowi udało się zbudować klimat zagrożenia, akcja często toczy się nocą, w odludnej okolicy, która mimo że odludna ma być całkiem bezpieczna, bo to przecież Szwecja, a zaraz potem okazuje się być miejscem okrutnych zbrodni  i odkryć. No, ale to nic zaskakującego. Powieść jest przecież kryminałem, więc mamy tu i morderstwa, i dochodzenia, mamy sprawę zaginięcia Anny, przyjaciółki Lindy. Nie zdradzę, o co chodziło w tym nagłym zniknięciu młodej kobiety, ale nie mogę powstrzymać się przed refleksją, że ten wątek jest dla mnie najmniej przekonujący... przede wszystkim to, że zaginioną kobietę Linda nazywa swoją przyjaciółką, czasami najlepszą przyjaciółką, tymczasem łączące je więzi zupełnie na to nie pozwalają. A może tylko ja oczekuję od tego słowa całkiem innej treści, nie wiem. Nie wiem też, czy następny tom o Lindzie Wallander przyjmę z taką radością i niecierpliwością, jak to było z kolejnymi tomami cyklu, którego bohaterem był jej ojciec.


Henning Mankell: "Nim nadejdzie mróz". Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012, 544 s., tłum. Ewa Wojciechowska

Okładka książki pochodzi ze strony wydawnictwa.


Komentarze

  1. Właśnie ostatnio gdzieś wyczytałam, że Mankell pociągnął serię, ale tym razem z Lindą w roli głównej. Zostało mi jeszcze parę tomów o Wallanderze (serwuję sobie na czasy chandry i braku chęci do nowych bohaterów), więc na razie nie biorę się za nowe książki, ale jestem ciekawa jak to autorowi wyszło. Piszesz, że dobre? To muszę pośpieszyć się z czytaniem poprzednich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Kurt Wallander to pewniak, dobry na chandrę i na stany zniechęcenia, bo sam takie przeżywa i pokonuje. :-) W tym tomie on i jego córka są bohaterami jeszcze wspólnie, ale wyraźnie widać, że to Linda przejmie cykl.
      Czy dobre? Na pewno, bo Mankell to jednak Mankell, ale przyznam, że poprzednie części bardziej mi się podobały. :-)

      Usuń

Prześlij komentarz